They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

W kominku leżały jedynie resztki niedopalonej szczapy, uznałem więc, że zanim zjawi się Bea, w rezydencji ochłodzi się na tyle, że siłą rzeczy myśli me ograniczone zostaną do uczuć czystych i nieskalanych, wymazując wszystkie rozgorączkowane majaki, jakimi karmiłem swą wyobraźnię ostatnimi dniami. A znalazłszy cel praktyczniejszy, mniej poetycki niż kontemplacja zniszczeń dokonanych przez czas, wziąłem jedną ze świec i zacząłem krążyć po domu, szukając czegokolwiek, co nadawałoby się na opał, by doprowadzić do stanu używalności i salon, i tych kilka koców dygocących z zimna przed kominkiem i zupełnie obojętnych na ciepłe wspomnienia, jakimi je darzyłem. To, co pamiętałem z literatury wiktoriańskiej, podpowiadało mi, że naj— rozsądniej będzie rozpocząć poszukiwania od piwnicy, gdzie powinny znajdować się kuchnie i skład węgla. I uczepiwszy się tej myśli, przez ładnych parę minut szukałem drzwi lub schodków prowadzących do piwnicy. Zdecydowałem się na znajdujące się na końcu korytarza drzwi z litego drewna. Wyglądały na wyborne dzieło sztuki snycerskiej z płaskorzeźbami przedstawiającymi aniołów i wielkim krzyżem na środku. Mechanizm zamka mieścił się tuż pod krzyżem. Próbowałem go sforsować, ale bezskutecznie. Zamek najprawdopodobniej się zaciął albo był po prostu zardzewiały. Żeby otworzyć te drzwi, należałoby wyłamać je łomem lub strzaskać siekierą, ale oba sposoby z miejsca odrzuciłem. Przyjrzałem się dokładnie drzwiom w blasku świecy, dochodząc do wniosku, że bardziej przypominają sarkofag. Poczułem się zaintrygowany, co też kryje się za nimi. Po dokładniejszych oględzinach aniołów wyrzeźbionych na drzwiach całkiem odeszła mi ochota na dalsze dociekania i odszedłem. Już miałem zrezygnować z szukania drogi do piwnicy, kiedy przypadkiem właściwie natknąłem się na maleńkie drzwiczki na końcu korytarza. Początkowo myślałem, że to schowek na szczotki i kubły. Ująłem klamkę, która ustąpiła natychmiast. Za drzwiami znajdowały się schody prowadzące ostro ku tonącej w mrokach głębinie. W nozdrza uderzył mnie silny odór mokrej ziemi. I gdy tak stałem w oparach tego, dziwnie znajomego, smrodu, ze wzrokiem wbitym w znajdującą się pod moimi nogami studnię ciemności, nagle opadło mnie wspomnienie z dzieciństwa, dotąd skrzętnie skrywane za zasłoną strachu. Deszczowe popołudnie na wschodnim stoku cmentarza Montjuic; patrzę na morze spomiędzy lasu niemożliwych grobowców, cuchnącego śmiercią lasu mauzoleów, krzyży i nagrobków z wyrzeźbionymi trupimi czaszkami i twarzami dzieci bez ust i bez spojrzeń, a wokół mnie — sylwetki kilkunastu dorosłych, zapamiętane jedynie jako czarne i całkiem przemoczone ubrania, i ręka ojca, który ściska mocno moją dłoń, zbyt mocno, jakby w ten sposób chciał powstrzymać łzy, podczas gdy puste słowa księdza spadają w wyłożony marmurem dół, do którego trzech grabarzy o twarzach obojętnie nijakich spycha szarą trumnę, a krople wody toczą się po niej jak roztopiony wosk, i z której wydaje mi się, że słyszę głos mojej matki, wołający mnie, błagający, żebym ją uwolnił z tego kamiennego więzienia, ja zaś mogę tylko trząść się i bezgłośnie prosić ojca, żeby nie ściskał tak mocno mojej ręki, bo to boli, podczas gdy ten zapach świeżej ziemi, popiołu i deszczu, pochłaniał wszystko, zapach pustki i śmierci. Otworzyłem oczy i prawie po omacku, bo jasność świecy wykradała ciemności zaledwie kilka centymetrów przestrzeni, zszedłem po stopniach. Dotarłszy na dół, uniosłem świecę i rozejrzałem się wokół. Nie było tu ani kuchni, ani składziku pełnego suchego drewna. Przede mną biegł wąski korytarzyk kończący się w półokrągłej sali, nad którą dominowała postać z ramionami rozłożonymi jak skrzydła, o twarzy pooranej krwawymi łzami, z dwojgiem bezdennych, czarnych oczu i wężem kolców zaciśniętym na skroniach. Poczułem wbijający się w kark sztylet zimna. Po chwili uspokoiłem się na tyle, żeby zrozumieć, że przed sobą mam drewnianą rzeźbę Chrystusa wiszącą na ścianie kaplicy. Podszedłem bliżej i moim oczom ukazał się monstrualny widok. W kącie dawnej kaplicy leżał stłoczony z tuzin damskich nagich popiersi. Spostrzegłem, że pozbawione są rąk i głów, i wyrastają z trójnogów. Każde z popiersi miało inny kształt, co było widać gołym okiem, bez trudu również spostrzegłem, że ich zarys odpowiada sylwetkom kobiet w różnym wieku i o różnych figurach. Na brzuchach można było odczytać napisane węglem imiona