Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– Tutaj odbędziemy naradę. Jeśli Trevalion wyrazi zgodę, połączymy siły pod jego komendą. Dzięki wczorajszemu zwycięstwu możemy zabrać stąd kilkuset ludzi. Admirale, chciałbym, żebyś został ze swoją flotą i dowodził obroną zachodniego brzegu. – Popatrzył pytająco. Sądzę, że było to czymś w rodzaju ciosu dla Kwintyliusza Rousse, który od tak długiego czasu uczestniczył w naszej misji. Ale Ghislain miał rację, jako dowódca floty miał okazać się bardziej użyteczny. Admirał niewiele wiedział o taktyce wojny na lądzie, a Ghislain de Somerville był synem dowódcy wojsk królewskich. Rousse powoli pokiwał głową. – Jak sobie życzysz, panie. – Dobrze. – Ghislain zrolował mapę. – Zwijać obóz. Ruszamy. OSIEMDZIESIĄT TRZY Rankiem Joscelin i ja – oraz Drustan z Bliźniętami – pożegnaliśmy się z Kwintyliuszem Rousse. Bardzo polubiłam bezceremonialnego admirała, a teraz, gdy czekało nas rozstanie, uświadomiłam sobie, w jak dużym stopniu wszyscy polegaliśmy na jego sile. – Niech Elua ma cię w opiece, dziewczyno – powiedział szorstko, zamykając mnie w potężnym uścisku. – Masz odwagi za dziesięciu, w swój przewrotny sposób, i na dodatek sakramenckie poczucie honoru swojego pana. Gdybyś znów chciała przebyć Cieśninę, wiesz, że możesz na mnie liczyć. – Dziękuję – szepnęłam. – Czy przewieziesz kogo innego, jeśli będzie trzeba? – Kogo tylko każesz – obiecał. Wiedziałam, że Rousse dotrzyma słowa. Nie bacząc na moje protesty, zwolnił Chłopców Fedry, żeby mogli jechać z nami. Nad Rhenusem brak trzydziestu kilku marynarzy nie stanowił różnicy, ale ochrona mojej osoby stała się dla nich punktem honoru. Widząc nieugiętą minę Joscelina, przestałam oponować i ustąpiłam z wdziękiem. Oni też mieli prawo wyboru. Ruszyliśmy w dobrym tempie i przed nocą dotarliśmy na umówione miejsce spotkania. Jeśli Mark de Trevalion zdziwił się na widok trzech tysięcy Albijczyków, to dobrze ukrył swoje uczucia i powitał Drustana z powagą. Znałam go tylko z procesu, gdzie zrobił na mnie wrażenie podobną postawą. De Somerville’a przywitał jak syna; w istocie Ghislain był zaręczony z jego córką Bernadettą, która razem z nim wróciła z wygnania. Nie było jasne, który z nich ma tytuł do władzy w księstwie. Później dowiedziałam się, że został on przyznany pierworodnemu Ghislaina i Bernadetty. Na szczęście obu panów cechował rozsądek; nie żywili do siebie wrogości ani chęci do kłótni o kawałek ziemi, kiedy ważyły się losy całej Terre d’Ange. De Trevalion powiedział do mnie uprzejmie: – Mój kuzyn Gaspar wyrażał się pochlebnie o twoim panu, Anafielu Delaunayu. Zawsze bardzo go poważał, a i ja miałem dla niego wiele szacunku. Podziękowałam bez słów, przełykając łzy, bo dawna rozpacz odżywała z nową siłą za każdym razem, gdy ktoś wspominał o Delaunayu. Ghislain de Somerville zwięźle opowiedział naszą historię i nakreślił plan. De Trevalion wysłuchał bez przerywania, a potem zaczął spacerować z rękami założonymi do tyłu. – Wiesz, jakie macie szansę na przeżycie? – zapytał ponuro. – Wiem – odparł de Somerville. – Wszyscy wiemy. Mark de Trevalion pokiwał głową. – W takim razie musicie spróbować – rzekł cicho. – Będę współpracować z twoimi kapitanami. Nie ma obawy, utrzymamy granicę na Rhenusie tak długo, jak długo wytrzyma Troyes-le-Mont. – Dziękuję, Marku – odparł Ghislain krótko. Sprawa została rozstrzygnięta. Zostawiłam ich nad mapami, gdy omawiali strategię. Poprosiłam de Trevaliona o papier i atrament i zabrałam się do pisania listu. – Do kogo piszesz? – zapytał Joscelin, próbując zajrzeć mi przez ramię. Posypałam arkusz piaskiem i strząsnęłam. – Do Thelesis de Mornay – odparłam, pokazując mu list. – Jeśli... jeśli żadne z nas nie przeżyje nadchodzących tygodni, ona zaniesie wieści do Alby. Pan Cieśniny już kiedyś ją przepuścił, a Hiacynt ją zna. – Uśmiechnęłam się drwiąco, widząc jego minę. – Myślałeś, że liczyłam, iż sama to zrobię? Podjęłam decyzję i znam ryzyko, jakie się z tym wiąże. Joscelin pokręcił głową. – Nie jestem pewien, czy cieszyć się, czy żałować, że to rozumiesz – rzekł cicho. Dmuchnęłam na jeszcze wilgotny atrament. – Ciesz się, przez wzgląd na Albę. Ja z kolei cieszyłam się, że są z nami Chłopcy Fedry. Poszłam do nich z Joscelinem, znalazłam Remy’ego i podałam mu list w skórzanej tubie. – Mam zadanie dla najdzielniejszych i najbystrzejszych z was – oznajmiłam z wyrachowaniem. – Ten list musi dotrzeć przez tereny zajęte przez wroga do Miasta Elui i trafić w ręce nadwornej poetki. Czy masz ludzi, którzy chcą służyć, kawalerze? – Czy mam ludzi?! – zawołał, z uśmiechem wyciągając rękę. – Daj list, pani, a dopilnuję, by dotarł do bezpiecznej przystani tak pewnie, jak jeszcze nigdy nie zrobił tego żaden okręt po długim rejsie! Z zaufaniem przekazałam mu pismo i patrzyłam, jak czterech jeźdźców rusza z kopyta. De Trevalion podzielił się z nimi najświeższymi informacjami i wskazał im trasę z daleka omijającą Troyes-le-Mont. Będą mieć większe szansę niż my i zapewnią wypełnienie obietnicy, jaką złożyłam Drustanowi. Posłałabym ich wszystkich, gdybym mogła. – Nie jesteś wcale taka lekkomyślna, jak mogłoby się wydawać – powiedział Joscelin z zadumą, popatrując za nimi. – Nie taka – zgodziłam się. – Ale też nie wcale. Żałuję, że nie pojechałeś z nimi, Joscelinie. Obrzucił mnie kpiącym spojrzeniem. – Czy nigdy nie przestaniesz wystawiać na próbę mojej przysięgi? – Nie. – Z trudem przełknęłam ślinę, czując w sercu niespodziany ból. – Nie, jeśli będę miała coś do powiedzenia w tej sprawie, kasjelito. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak bliscy wyznania uczuć; co więcej, była to flaga przekory powiewająca w obliczu rozpaczy. Joscelin nie uśmiechnął się, tylko ukłonił, posłuszny głęboko zakorzenionemu kasjelickiemu nawykowi. – Eluo spraw, żebyś miała okazję – mruknął. – Zniosę wszystko, byłeś tylko żyła. W innych okolicznościach być może powiedzielibyśmy coś więcej, ale przecież byliśmy na wojnie. Niedługo później zostałam wezwana jako tłumaczka do Drustana mab Necthana i naszych d’Angelińskich przywódców, opracowujących niebezpieczny kurs. – Żałuję, że nie mogę powiedzieć wam niczego o d’Aiglemorcie – rzekł Mark de Trevalion, potrząsając głową. – Przepadł ze swoimi siłami u podnóży Kamaelinów i nikt nie wie, gdzie się podziewa. Łatwiej wytropić borsuka w norze niż jego. – Pokazał miejsce na mapie. – Tu jest wasze najlepsze schronienie. Mam dla ciebie radę – dodał, spoglądając na Ghislaina. – Staraj się zabić Seliga. Jeśli ich informacje są wiarygodne... – wskazał na Joscelina i na mnie – a nie mam powodu w to wątpić, Waldemar Selig stanowi klucz do zwycięstwa. Jeśli zginie, Skaldowie zostaną bez przywódcy. Skaldowie wierzyli, że Seliga broń się nie ima. Chciałabym wierzyć, że jest inaczej, ale dobrze pamiętałam noc, w którą chciałam go zabić. – Spróbujemy – mruknął Ghislain de Somerville. – Możesz być tego pewien. – Hrabio de Trevalion, co się stało z Melisandą Szachrizaj? – zapytałam. Rysy twarzy Marka de Trevalion stwardniały