They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Nie rób nam krzywdy! – powiedziała Amy. – Kimkolwiek... czymkolwiek jesteś... wiedz, że William Blessing był człowiekiem prawym, spolegliwym, pełnym miłości. Na pewno nie był mściwy. I nie posunąłby się do morderstwa! Dwa dolne palce wyciągniętej ręki oderwały się i spadły na podłogę. – Amy... Nie. Ja muszę... Są pewne siły: przeznaczenie. Miłość. Pamięć. Sprawiedliwość. Wola. Siły, które muszą powstrzymać... Zło... Ciemność. Powróciłem, by stawić czoło ciemności. Powróciłem... z miłości. Z miłości do ciebie! Z miłości do mojej sztuki... Ze względu na to wszystko, co wyrażałem w mojej twórczości! Wartości! Cnoty! Sztukę! Piękno! – Uniósł głowę ku sufitowi i jęknął przeciągle. – Och, czasie. Poezjo! Och, Muzy. Natchnijcie mnie słowami, których potrzebuję, by przekonująco wyrazić to, co czuję! – Nie czytałeś artykułów, potworze? – spytał Donald Marquette ze zjadliwą ironią w głosie. – Pisarze parający się twórczością gotycką to ludzie łagodni. Cywilizowani. Kształtują ciemność, by wydobyć z niej światłość. Poza tym, Williamie Blessingu... a raczej istoto, która uważa się za Williama Blessinga, cała ta sprawa śmierdzi, cuchnie lekkomyślnością i bezdenną głupotą typową dla literatury groszowej, tandety, którą zawsze gardziłeś! Czyż nie byłeś propagatorem subtelnych rozwiązań? Zwolennikiem cichego horroru? To wszystko... mój drogi... nieszczęsny... Blessingu... wydaje się jakby żywcem wyjęte z taniego horroru klasy B! Mroczny Mężczyzna zaczął rzęzić. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Część twarzy zaczęła się zapadać. Jej lewa strona poczęła się rozpuszczać, odsłaniając znajdującą się pod nią czarną czaszkę. Przez gałki oczne przewiercały się małe, białe robaki. „Wola! – podpowiedział Donaldowi głos mrocznego instynktu. – On zatraca swoją wolę!” – Amy – wychrypiał stwór, a ze szczeliny jego ust sączyła się wypełniona bąblami powietrza ropa. Żuchwa odpadła jak wosk ściekający z płonącej świecy i z grzechotem wylądowała na podłodze. Oderwał się również nos mężczyzny, a po jego twarzy spłynęły kolejne strugi gęstego, cuchnącego śluzu. Istotę otoczyła silna woń zgnilizny. Amy jęknęła. Uścisk jej ramion na ciele Marquette’a zelżał. W pewnej chwili zwiotczała. Straciła przytomność. I osunęła się ciężko na podłogę. – Ty bezmyślny łajdaku! – warknął Marquette. – Zobacz, co narobiłeś! Jedyne pozostałe jeszcze nienaruszone oko zerknęło w dół, na kobietę rozciągniętą na podłodze. Istota wydała przeciągły jęk, który zrodził się głębiej aniżeli w jej ustach, gardle czy przeponie. – Wiesz, Blessing, ona tak naprawdę nigdy cię nie kochała – rzekł Donald. – Powiedziała mi to... Tak... Miała po prostu dziwną fiksację na twoim punkcie. To problem psychologiczny. A ty przez cały czas się oszukiwałeś. „Wola! – usłyszał głos w swoich myślach. – Zabij tę wolę!” – Tak, Blessing. Powiedziała mi to. Flirtowaliśmy, nawet kiedy jeszcze żyłeś. Za twoimi plecami. Flirtowaliśmy. I śmialiśmy się. A także się całowaliśmy. Wiedziałeś o tym? Jej słodkie, przecudne usta dotykały moich warg. – Marquette zarechotał ochryple. – I muszę wyznać... o tak, jestem tego pewien, że ona mnie pragnęła. I kiedy z twoich lędźwi nic już nie dałoby się wycisnąć, to mnie by pożądała, nie ciebie... Mnie! – Nie... Rozkład zwłok postępował coraz szybciej. – Wiesz, Blessing, teraz to wiesz! Jak Zła Czarownica z Zachodu w Czarnoksiężniku z Krainy Oz! Tylko że nie użyłem przeciwko tobie wody... lecz prawdy! Przy wtórze syku uchodzących gazów kości nieboszczyka rozpadły się i całe trawione zgnilizną ciało zapadło się w sobie. Pozostała po nim jedynie widniejąca na dywanie cuchnąca, galaretowata breja, przykryta wilgotnym ubraniem. Donald Marquette patrzył przez chwilę na stertę gnijących tkanek. „Już po nim! Nie ma go! – podpowiadał jego mroczny instynkt. – Trzask, prask i po wszystkim!” Marquette wybuchnął śmiechem. Śmiech ten brał początek głęboko w jego wnętrzu, jakby jego ośrodkiem był sam mroczny instynkt. Płynął poprzez duszę do najciemniejszych zakamarków jego jaźni. Coraz wyżej i wyżej, poprzez ciało do gardła i ust, by wypłynąć spomiędzy nich falą posępnego, obłąkańczego rechotu. Kosmiczny żart! Sławny pisarz, autor powieści grozy! – ...powrócił zza grobu! I oto miał go przed sobą, jak stertę wilgotnych flaków rozrzuconą po perskim dywanie! – Zwyciężyłem – powiedział. – A jednak chłopak ze Środkowego Zachodu nie jest taki zły! Sterta gnijących tkanek milczała. Marquette poczuł, że przepełnia go niepohamowane rozbawienie. – Wiesz, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze, Blessing? Stałeś się największym z możliwych w świecie horrorów banałem! Co ty na to? Nadajesz się na okładkę do jakiegoś nędznego komiksu