Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jedno musiała przyznać: dzięki Illvinowej sztuce prowadzenia flirtu kamienie w dole nagle zdały się jej daleko mniej pociągające. To właśnie było jego intencją, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Przed wewnętrznym wzrokiem przemknął znienacka rozbryzg ciemnofioletowego światła, a Ista odruchowo odwróciła za nim głowę. Rozległ się czyjś gniewny krzyk. – Nawet nie chcę patrzeć. Illvin także się odwrócił, lecz podobnie jak ona nie wyciągał szyi, żeby dojrzeć, co się dzieje, więc zapewne podzielał jej przesyt okropieństwami. – Odwróciłyście głowę, zanim jeszcze cokolwiek usłyszeliśmy – zauważył. – Owszem. Widzę wewnętrznym wzrokiem czarnoksięskie ataki jako błyski światła, małe błyskawice przelatujące od źródła do celu albo płonące strzały ciągnące za sobą ogon płomieni. Jednak nie umiem przewidzieć, jaki będzie ich skutek, wszystkie wyglądają mniej wię;ej tak samo. – Potraficie spojrzeniem odróżnić czarowników od zwykłych ludzi? Ja nie potrafię. – O tak. Zarówno demon Cattilary, jak i Foixa jawią mi się jako formy ze światła i cienia, ukryte w granicach ich dusz, które – jako że oboje są żywi – pokrywają się z granicami ich ciał. Demon Foixa nadal zachowuje kształt niedźwiedzia. Wystrzępiona dusza Arhysa wlecze się nieco w tyle za nim, choć ze wszystkich sił stara się dotrzymać mu kroku. – Z jakiej odległości potraficie rozpoznać, czy ktoś jest czarownikiem? Wzruszyła ramionami. – Jak daleko sięgam wzrokiem. Jednak nie... znacznie dalej, gdyż wewnętrzny wzrok dostrzega kształty duchowe nawet przez zasłonę z materii, jeśli się skupię, a nawet jeszcze zamknę oczy, żeby mnie niepotrzebnie nie rozpraszały. Namioty, ściany i ciała są dla bogów i bożego wzroku zupełnie przezroczyste. – A jak to jest ze wzrokiem czarnoksiężników? – Sama nie jestem pewna. Foix raczej nie widział zbyt wiele, dopóki nie podzieliłam się z nim własnym darem, lecz jego pierwocina jest bardzo niedoświadczona. Przez dłuższą chwilę był zatopiony we własnych myślach. Ujął ją za rękę i pociągnął za sobą ku zachodniemu krańcowi wieży, z którego rozciągał się widok na orzechowy zagajnik. – Czy byłybyście w stanie podać nam dokładną liczbę czarnoksiężników Joen? Wypatrzyć ich stąd w jej obozie? Ista zamrugała niepewnie. – Nie wiem. Ale mogę spróbować. Pnie drzew brodziły już teraz w szarych cieniach, choć ich szczyty nadal jarzyły się zielenią i złotem w ostatnich promieniach słońca. Między liśćmi migotały obozowe ogniska i jasne namioty. Głosy niosły się na tyle dobrze, że słychać je było aż tutaj, na blankach, choć nie na tyle, by dało się zrozumieć, co ludzie mówią po roknaryjsku. W głębi zagajnika grupka wielkich zielonych namiotów, zdobna wesołymi proporcami, rozjarzyła się jak szmaragdowe latarnie od pozapalanych wewnątrz świateł. Ista odetchnęła głęboko, starając się uporządkować myśli. Przymknęła oczy. Jeśli potrafi stąd wyczuć obecność Joen albo Sordsa, to czy oni także ją wyczuwają? A jeśli Joen potrafi ją wyczuć... Wzięła kolejny wdech i wygnała z głowy budzącą lęk myśl, po czym z determinacją rozwinęła szeroko duszę. Rozpostarła ją nad pięciuset bladymi światełkami dusz, które krążyły między drzewami jak robaczki świętojańskie – nad jokońskimi żołnierzami i obozową służbą. Garstka dusz jarzyła się silniejszym, o wiele gwałtowniejszym i niestabilnym światłem. Tak, są i nitki, tamte węże, które wysnuwały się w powietrzu od każdej z rozproszonych świetlnych spiral i zbiegały w jednym mrocznym, budzącym lęk punkcie. Kiedy im się przyglądała, dwie z takich linii przecięły się ze sobą, kiedy ich właściciele przemieszczali się w przestrzeni – jak dwa pasma niematerialnej przędzy, które nie splączą się ani nie zawiążą na supeł. – Tak, widzę ich – powiedziała. – Niektórych Joen trzyma krótko, tuż przy swoim namiocie, innym pozwoliła rozejść się po całym obozie. – Poruszając ustami, obliczała w myślach. – Sześciu tuli się do namiotów dowództwa, dwunastu usytuowało się na przodzie zagajnika, jak najbliżej Poriforsu. Razem jest osiemnastu. Obróciła się nieco i wyjrzała w stronę rzeki i drugiego jokońskiego obozu, który oblegał miasteczko, potem jeszcze raz zamknęła oczy