Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Tym razem, aby coś usłyszeć, musiała się pochylić nad jego twarzą. W tym momencie zrobiło jej się go żal. — To było sześć tygodni temu - wyszeptał. — Czy miał pan tam kontakt z jakimikolwiek zwierzę- tami? - kontynuowała. — Nie - udało mu się wykrztusić po dłuższej chwili. - Widziałem wiele zwierząt, ale nie miałem z nimi do czynienia. — Czy stykał się pan z kimś, kto był chory? Richter potrząsnął przecząco głową. Mówienie najwyraź- niej wiele go kosztowało. Marissa wyprostowała się i wskazując na ślad rozcięcia pod okiem pacjenta, zwróciła się do doktora Navarre'a. - Wie pan, skąd to się wzięło? Navarre skinął głową. — Napadnięto go dwa dni przedtem, zanim zachorował. Upadając, rozciął sobie policzek o krawężnik. — Biedny facet-stwierdziła Marissa i dreszcz ją przeszedł na myśl o nieszczęściu Richtera. Po chwili zastanowienia do- dała: - Sądzę, że to na razie wystarczy. Zaraz za drzwiami prowadzącymi na właściwy oddział in- tensywnej terapii znajdował się duży worek plastykowy w metalowej obręczy. Marissa i Navarre wrzucili do niego ubrania ochronne i wrócili na piąte piętro, na oddział pielęg- niarski. Marissa skwapliwie umyła ręce. 40 - Myślę o tej małpie, która ugryzła doktora Richtera- zaczęła. - To samiec - odparł Navarre. - Odbywa teraz kwa- rantannę. Poza tym zrobiliśmy mu wszelkie możliwe bada- nia i wydaje się zupełnie zdrowy. Najwyraźniej pomyśleli już o wszystkim. Marissa sięgnęła po kartę choroby Richtera, by sprawdzić, czy zanotowano pęknięcia naczyń krwionośnych w spojówkach. No tak, oczywiście. Wzięła głęboki oddech i skierowała wzrok na doktora Na- varre'a, który spoglądał na nią wyczekująco. - No, cóż - powiedziała niepewnie. - Będę musiała po- święcić dużo czasu na zapoznanie się z kartami chorobowymi. Nagle przypomniała sobie, że czytała kiedyś o chorobie zwanej "wirusową gorączką krwotoczną". Występowała ona niezmiernie rzadko, pochodziła z Afryki i była śmier- telna. W nadziei na uzupełnienie roboczych diagnoz stawia- nych przez lekarzy kliniki, Marissa wspomniała o tej cho- robie doktorowi Navarre'owi. - WGK, owszem wzięliśmy ją pod uwagę - odparł. - Między innymi dlatego skontaktowaliśmy się tak prędko z CKE. Dość już tych diagnoz "na zebrę", pomyślała Marissa, nawiązując do medycznej zasady, która mówi, że słysząc tę- tent kopyt, należy myśleć raczej o koniach niż o zebrach. Odetchnęła z ulgą, gdy doktor Navarre został wywołany do nagłego wypadku. - Ogromnie mi przykro, ale muszę natychmiast udać się na oddział nagłych wypadków - powiedział. - Czy mogę pani jeszcze w czymś pomóc? - Sądzę, że można by bardziej rygorystycznie izolować pacjentów. Przeniósł ich pan wprawdzie na właściwy oddział, lecz myślę, że powinno się tych chorych umieścić w odosob- nionym skrzydle szpitala i zastosować wobec nich zasadę wydzielonej opieki,, przynajmniej do czasu, aż nie uzyskamy bliższych informacji na temat rozprzestrzeniania się choroby. Navarre wbił wzrok w Marissę. Przez chwilę zastanawiała się, co też sobie pomyślał. Następnie usłyszała jego głos: 41 - Ma pani zupełną rację. Zabrawszy siedem kart choroby do pokoiku na tyłach od- działu pielęgniarskiego, Marissa poczęła je pilnie studiować. Dowiedziała się z nich, że oprócz doktora Richtera na tę samą chorobę zapadły również cztery kobiety i dwóch męż- czyzn. Wszyscy oni prawdopodobnie pozostawali ze sobą w bliskim kontakcie lub zetknęli się z tym samym źródłem wirusa. Marissa powtarzała sobie, że jej podejście do każdego zadania, a w szczególności tego pierwszego, polegać ma prze- de wszystkim na zebraniu jak największej liczby informacji i przesłaniu ich do Atlanty. Ponownie analizowała kartę dok- tora Richtera, dokładnie czytając wszystko, łącznie z notat- kami pielęgniarek. W swym notatniku na oddzielnej kartce zapisała każdy szczegół, który mógłby mieć jakiekolwiek, najmniejsze nawet znaczenie, jak na przykład wystąpienie u pacjenta krwawych wymiotów. Nie był to żaden z objawów grypy. Przez cały czas Marissę prześladowała myśl o pobycie Richtera w Afryce na sześć tygodni przed wystąpieniem obja- wów choroby. Z pewnością miało to jakieś znaczenie, mimo iż miesięczny okres inkubacji wydawał się nieprawdopodob- ny, może z wyjątkiem malarii, której jednak u Richtera nie stwierdzono. Owszem, przy niektórych chorobach wiruso- wych, jak na przykład AIDS, okres inkubacji przekraczał nawet miesiąc, lecz AIDS nie należy do ostrych, wirusowych chorób zakaźnych. Okres inkubacji tych epidemii wynosił zazwyczaj około tygodnia, z kilkudniową tolerancją. Maris- sa z mozołem wynotowywała z kart choroby różnorakie dane dotyczące wieku, płci, stylu życia, środowiska zawodowego i bytowego każdego z pacjentów i każdemu poświęcała osob- ną stronę w notatniku. Dość szybko doszła do wniosku, że ma do czynienia z mocno zróżnicowaną grupą. Poza dokto- rem Richterem w gronie pacjentów znalazła się sekretarka pracująca w dziale kartotek medycznych w Klinice Richtera, dwie gospodynie domowe, hydraulik, agent ubezpieczenio- wy oraz pośrednik w handlu nieruchomościami. Ustalenie jakichkolwiek cech wspólnych w tak różnorodnym towarzy- stwie nie należało do zadań łatwych, a jednak wszyscy oni musieli zetknąć się z tym samym źródłem choroby. 42 Lektura kart dała Marissie szerszy obraz kliniczny choro- by. Początkowe objawy następowały raczej nagle i polegały na silnych bólach głowy oraz mięśni, występowała także wy- soka gorączka. W następnym stadium pacjenci uskarżali się na bóle brzucha, biegunkę, wymioty, podrażnienie gardła, kaszel i bóle w klatce piersiowej. Zimny dreszcz przebiegł po plecach Marissy, gdy uświadomiła sobie, na co się naraża. Przetarła oczy, które z powodu niewyspania bolały ją tak, jakby dostał się do nich piasek. Należało jeszcze odwiedzić pozostałych pacjentów, czyjej się to podobało, czy nie. Zbyt wiele było luk, szczególnie w odtworzeniu tego, co każdy z tych ludzi robił w dniach poprzedzających ujawnienie się choroby. Marissa najpierw odwiedziła sekretarkę, którą umiesz- czono na oddziale intensywnej terapii, w pokoju sąsiadują- cym z izolatką doktora Richtera. Następnie zajęła się pozo- stałymi pacjentami. Na każdą wizytę starannie przygotowy- wała swe ochronne ubranie. Choroba dała się poważnie we znaki wszystkim pacjentom, mówienie przychodziło im z największą trudnością. Marissa uparcie jednak zadawała przygotowane wcześniej pytania, pragnąc stwierdzić przede wszystkim, czy chorzy znali się osobiście. Na ogół otrzymy- wała odpowiedź przeczącą, z wyjątkiem tego, że wszyscy znali doktora Richtera, a także należeli do programu zdro- wotnego kliniki! Rozwiązanie było tak oczywiste, że Marissa nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nikt nie wpadł na to wcześ- niej. Doktor Richter mógł sam zarazić pozostałych, mógł nawet zetknąć się z sekretarką z działu medycznego