Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— ' \ąciłeś kamień. \ tylko głuchy odgłos. \u. ale na powierzchni ziemi, tutaj zaś nic nie awykli do odgłosów w kopalni, byli w lepszej v— coś się dzieje w wodzie. N Mia słyszałem, sytuacji. v —— i dl\---- — Ale co? — — Nie wiem — — Opada? — Nie, to nie jest ci^v — Przerywany i regułark czerpiące wodę! — Kubły! Wszyscy powtarzaliśmy to słowo i prądem. Już nie byliśmy pod ziemią, powietrze nie było sprężone, nie cisnęły na nas ściany chodnika, w uszach nie szumiało, oddychaliśmy spokojnie, serca przestały bić nierówno. Carron chwycił moją rękę i ścisnął ją mociM Porządin z ciebie chłopiec rzekł. — Nie, to ty jesteś porządny — odparłem. — Mówię ci, że ty. — Ale ty pierwszy usłyszałeś odgłos kubłów, nie ja. Upierał się jednak przy tym, że to ja jestem ten „porządny chłopiec". Przypominał człowieka odurzonego alkoholem. Bo czyż naprawdę*nie byliśmy odurzeni nadzieją? przerywany, choć regularny. Jesteśmy uratowani! To kubły zerwaliśmy się, jakby szarpnięci Niestety ta nadzieja nie spełniła się ani tak prędko, ani dla nas wszystkich. Musieliśmy jeszcze wytrzymać wiele okrutnych dni, znieść wiele straszliwych cierpień, zanim i nam zaświeciło słońce i usłyszeliśmy słodką muzykę wiatru szeleszczącego w liściach drzew. A przez cały ten czas z trwogą pytaliśmy się, czy w ogóle taki dzień dla nas nastanie. Żeby wam opowiedzieć o tej straszliwej katastrofie w kopalni „Truyere", muszę teraz wyjaśnić, co było jej powodem i jak nas ratowano. Kiedy w poniedziałek rano zeszliśmy do kopalni, czarne chmury gromadziły się na niebie, nie wróżąc nic dobrego. Koło siódmej rano rozszalała się łmrza, która wkrótce przeszła w ulewę: sunące nisko chmury ugrzęzły w krętej dolinie Divonne'y i, zamknięte wśród gór, całą zawartość wilgoci rozładowały nad tą doliną. Tq już nie była nawet ulewa, tylko oberwanie się chmury, istny potop. W parę minut Divonne'a i jej dopływy wezbrały, co łatwo zrozumieć, bo woda, nie wsiąkając w kamienistą, nieprzepuszczalną glebę, spływała po stokach i wpadała do rzeki, która niebawem wystąpiła z brzegów, a za nią poszły potoki Saint-Andeol i Truyere. Niebawem cały teren nad kopalnią został zalany. Stało się to błyskawicznie, ale ludziom przemywającym na zewnątrz urobek nic się nie stało, bo burza od pierwszej chwili zapędziła ich do jakiegoś schronu. Takie powodzie już się zdarzały w „Truyere", a że wyloty szybów mieściły się wysoko, tam gdzie woda nie docierała, myślano tylko o zabezpieczeniu stosów budulca, przygotowanego do obudowy chodników. Inżynier, tym przede wszystkim zajęty, dostrzegł nagle, że woda. się zakotłowała i runęła w rozmytą w ziemi wyrwę. Powstała ona nad wychodnią pokładu węgla. Od razu było wiadomo, co się stało: woda wdarła się do kopalni i popłynęła chodnikami. Na zewnątrz opadała i lada chwila miała napełnić kopalnię. Górnicy utoną! Inżynier co sił w nogach pobiegł do szybu Świętego Juliana i kazał się opuścić w kuble. Ale stojąc już w nim jedną nogą, zatrzymał się. Z wnętrza kopalni dochodził niesamowity rumor: to woda już tam szalała. — Niech pan nie zjeżdża, utonie pan — próbowano go zatrzymać. Ale się nie cofnął; wyjął zegarek j. kieszeni i podał go jednemu z najbliżej stojących. 240 , 16 Bez rodziny r — Weź go i oddaj mojej córce, gdybym nie wrócił. I kazał się opuścić. W ostatniej chwili rzekł jeszcze, unosząc głowę już prawie z głębi szybu: — I powiedz, że ojciec kazał ją uściskać. Po zjechaniu w dół zaczął nawoływać. Przybiegło sześciu górników, którym polecił wsiąść w kubeł. Kiedy ich wciągano, wołał dalej, ale daremnie. Szum wody i zapadanie się chodników tłumiły głos. Wody ciągle przybywało, ale nagle inżynier dojrzał jeszcze światełka lamp. W wodzie dochodzącej mu do kolan pobiegł naprzeciw nich i sprowadził jeszcze trzech górników, a gdy kubeł zjechał, kazał im wsia/N4, sam zaś zawrócił w stronę nowych światełek. Ale ci trzej ę.f Hłą wepchnęli go do kubła i dali sygnał, żeby ich wyciągać. \y czas, bo woda mogła ich porwać. \zionych w kopalni nie można już było ratować w ten \ki? Inżynier nie miał prawie nikogo do pomocy. \dzi zeszło w dół rano, bo tyle zabrano lamp. \ni tylko trzydzieści, a więc pod ziemią zostało \^żyją? Czy zdołali się gdzieś schronić? Te N spokoju. się wybuchy, ziemia i kamienie V jakby przy trzęsieniu ziemi. Powód \powietrze, sprężone w pochyłych, fy ziemię tam, gdzie jej, pokrywa Wróć? stu dwuu myśli nie da" Tymczasem wyleciały wysoko, u był jasny: pod naporei, zamkniętych chodnikach, była słabsza. Kopalnia została lalana. Wiadomość o katastrofie zdołała się już rozejść po Varses. Do „Truyere" ze wszystkich stron zdążali ludzie: górnicy, robotnicy, gapie, żony i dzieci zaginionych. A gdy nic nie potrafiono im powiedzieć, ogarnęły ich gniew i rozpacz. Ukrywają prawdę! To wina zarządu! Śmierć inżynierowi, śmierć! Tłum gotów już był zaatakować biuro, w którym inżynier, pochylony nad planem kopalni, głuchy na wrzawę, zastanawiał się, gdzie górnicy mogli się schronić i jak do nich dotrzeć. Na szczęście przybyli na pomoc inżynierowie z górnikami z sąsiednich kopalń, a za nimi robotnicy z miasta. Zaczęto uspokajać tłum. Ale co można było powiedzieć tym ludziom? Jaki los spotkał stu dwudziestu brakujących górników? — Co z moim ojcem? — Iz moim mężem? — Oddajcie mi syna! -242 Padały drżące, tłumione przez łzy wołania. Co odpowiedzieć tym dzieciom, żonom i matkom? Tymczasem zabrano się do prac ratowniczych. Czy ktoś z zaginionych jeszcze żyje? Słaba była nadzieja. Ale to nic! Sprawdziły się przypuszczenia magistra: dzień i noc czerpano wodę kubłami wyciągowymi przez trzy szyby i miano ją czerpać aż do momentu, gdy cała znajdzie się w rzece