Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Jeśli jest, jak mówisz, to ten totem nie bardzo im pomógł. Podniosła kamienną rzeźbę. — Wszystkie totemy zawiodły w Mrocznych Czasach, kowalu. Ziemia, morze, wiatr i ogień sprzysięgły się przeciwko ludziom. Żaden totem nie powstrzyma ginącego świata przed zagładą. Ustawiła rzeźbę na niewielkim głazie, podparła ją małymi kamykami i skłoniła przed nią głowę. — Totemie umarłych — powiedziała cicho — znów oddajemy ci należny szacunek. Jeśli drzemie w tobie jeszcze jakaś moc, użycz nam jej. Jesteśmy potomkami potomków tych, którzy stworzyli cię, byś chronił ich potężne domostwa. — Wykonywała przy tym gesty, których znaczenia kowal nie rozumiał. Ona mogła zajmować się niewidzialnymi mocami i totemami, on musiał martwić się o dzień dzisiejszy. Naszła go jednak ochota, by zrobić gliniany odlew rzeźby i potem wypełnić go łatwą do obróbki miedzią. W ten sposób mógłby sporządzić replikę starego totemu. Rzeźba ważyła jednak zbyt dużo, a poza tym bardziej opłacało mu się zachować kawałki metalu, które znalazł na statku. Zaczynał tracić cierpliwość. Spędzili tu już dość czasu, by odpocząć i zgromadzić potrzebne zapasy. Udało mu się nawet ususzyć nad ogniem część zajęczego mięsa. Nie było żadnego powodu, by przedłużać postój. — Ten przewodnik… rzecz, którą nosisz na szyi — zwrócił się do dziewczyny. — Co teraz pokazuje? Wskazała, jak zwykle, na północny zachód. Wędrówka w tamtym kierunku oznaczała jednak błądzenie wśród ruin miasta. Czułby się o wiele swobodniej, gdyby ruszyli prosto na zachód, gdzie, jak miał nadzieję, mniej było pozostałości po budowlach Praludzi. Choć zniecierpliwienie narastało w nich z każdą chwilą, pozostali w obozowisku jeszcze dwa dni, co pozwoliło im lepiej przygotować się do dalszej drogi. Dobra pogoda nadal się utrzymywała, ale z każdym dniem robiło się coraz chłodniej. Najważniejsze jednak, że burze i sztormy wyniosły się z tej okolicy na dobre. Wreszcie, po pięciu dniach spędzonych na starym wybrzeżu, ruszyli w dalszą drogę. Słońce świeciło jasno i było dość ciepło. Jak zwykle, obie kuny wypuściły się do przodu i zniknęły im z oczu wśród pagórków i wzniesień. Tu i ówdzie natrafiali na ich ślady, mieli więc jakie takie wyobrażenie, gdzie mniej więcej znajdowały się zwierzęta. Rhin za to nie opuścił Sandera i dziewczyny ani na chwilę. Fanyi przez cały czas trzymała w ręku medalion. Co chwila wskazywała drogę, a Sander, widząc jej pewność siebie, nie sprzeciwił się ani razu. Sam chciałby przyjrzeć się lepiej medalionowi i jego nieustannie migoczącym kamieniom. Nie miał wątpliwości, że Praludzie potrafili stworzyć przyrząd do wyznaczania kierunku. Wątpił jednak, czy sam zdołałby zgłębić tajemnicę jego działania. Mimo to zapytał w końcu: — W jaki sposób ten przedmiot do ciebie przemawia, pokazując ci, że mamy iść w prawo lub w lewo? — Wiem bardzo niewiele o tym, jak należy go używać. Widzisz? — kiwnęła na niego. — Popatrz, ale nie dotykaj, bo nie wiem, jak inna osobowość może wpłynąć na działanie medalionu. Przedmiot był owalny i gruby na jakieś dwa centymetry. Wykonano go z jasnego metalu, na którym czas nie wycisnął swego piętna. Możliwe, że zrobiono go z tajemniczego stopu, który już od dawna zaskakiwał swoimi właściwościami ludzi Klanu. Pośrodku medalion był wysadzany okrągłymi, wypolerowanymi kamieniami, które tworzyły koło. Kamieni było dwanaście, każdy miał inną barwę. Świeciły jasno, uwagę Sandera przykuło jednak coś innego. Wewnątrz metalu poruszała się cienka strużka światła. — Patrz uważnie — powiedziała dziewczyna, gwałtownie odwracając się w lewo. Promień światła na medalionie zatańczył i również się obrócił, cały czas jednak wskazywał ten sam kierunek, co wcześniej. Z tą różnicą, że teraz dotykał innego kamienia. — Mój ojciec — odwróciła się z powrotem i promień przesunął się na dawne miejsce — wiedział wiele rzeczy. Niektóre z nich udało mu się przekazać mojej matce, a ona z kolei nauczyła mnie. Umarł, zanim przyszłam na świat. To był jego największy skarb