Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Śmierć Exnera ma powiązania z innym dochodzeniem. - Pracuje pan dla policji? - Czasami. - Skłamał tylko częściowo. - Więc dobrze. - Pastermagent starannie dobierał słowa. - Żaden z nas ani przez chwilę nie uważał, że to zrobił ktoś obcy. Exner był młody, to prawda, ale przecież nie głupi. Mieliśmy całkowitą pewność, że nikt nie mógłby go zwabić cukierkami czy czymś podobnym. - Jakiś nauczyciel? - Dobry Boże, nie! - powiedział Pastermagent, śmiejąc się głośno. - Większość z nich była całkiem zastraszona. Usiłowali uniknąć poboru, jeśli już pan pyta. Żaden z nich nie ważyłby się. - Zamyślił się na chwilę. - Jeszcze była kwestia łuku i strzały. - Nic o tym nie wiem. - Nie pisano o tym w gazetach, o ile pamiętam. - Pastermagent znowu przerwał. - Kiedy znaleziono Exnera, odkryto, że został postrzelony. - Strzałą? - Właśnie tak. Z bełtem z gęsich piór. Wszyscy je robiliśmy. To znaczy, wszyscy chłopcy. Wzór prosto z powieści sir Waltera Scotta. - Pastermagent uśmiechnął się. - Teraz to zapewne byłby Errol Flynn. Niektórzy z nas obłamywali gałęzie cisu rosnącego przy szkole, ale raczej używaliśmy jesionu z podjazdu. Strącaliśmy orzechy z drzew. Czasem robiliśmy groty z blachy. Tennant ze zrozumieniem pokiwał głową. Broń używana przez Kubę Pedała przypominała grot strzały. - Młody Exner został trafiony taką strzałą? - Tak. W udo. Wystarczająco skuteczne, aby utrudnić mu ewentualną ucieczkę. Niebyt wielu Cyganów czy włóczęgów zabawia się w Indian. - A więc uważa pan, że to był któryś z chłopców? Pastermagent zawahał się przez chwilę. - Zapewne - powiedział w końcu. - Czy podejrzewał pan kogoś? - Loudermilka - stwierdził beznamiętnie sprzedawca dywanów. W jego głosie nie było żadnych wątpliwości. - Raymond Loudermilk? Drużyna szachowa i klub matematyczny? 246 Pastermagent spochmurniał. - Tak, właśnie ten. - Mówi pan o tym z dużą pewnością. - Tak. - Dlaczego? - Właściwie nie wiem - stwierdził Ormianin, drapiąc się po brodzie. Wstał i podszedł do biurka. Otworzył szufladę, wyjął płaskie metalowe pudełko z białą nalepką i małą miedzianą popielniczkę. Znowu usiadł i podsunął Tennantowi tureckie papierosy. - To odrobina snobizmu. Równie dobrze mógłbym palić zwykłe, ale ludzie oczekują ode mnie egzotyki. - Prychnął. - Mój ojciec palił nargile. Klienci uważali, że to ogromnie malownicze. - Uśmiechnął się szeroko. - Sprytny drań, ten mój tatuś. Miał w zanadrzu tysiące takich małych sztuczek. Wzięli po papierosie. Ormianin spojrzał w sufit. - Raymond Loudermilk - powiedział psychiatra, naciskając lekko. - Tak, wiem. Myślę. - Czy dobrze go pan znał? - Nie. Chyba nikt go naprawdę nie znał. - Należał do szkolnego klubu szachowego i matematycznego. To brzmi jakby był dość towarzyski. - Niezupełnie. Jeśli byłeś dobry w jakiejś dziedzinie, Sowa nalegał, żeby przyłączyć się do odpowiedniego klubu. Na przykład, mój przyjaciel Crawley dość kiepsko się uczył, ale za to doskonale biegał, więc trafił przymusowo do drużyny sportowej. Nienawidził tego, o ile sobie przypominam. - Czy Loudermilk był dobry z matematyki? - Wręcz genialny, powiedziałbym. Zwłaszcza, jeśli chodziło o zagadnienia praktyczne. Trygonometria, mechanika. Robił w warsztatach wspaniałe rzeczy. Ale brakowało mu wyobraźni. To samo dotyczyło szachów. - Niezły gracz? - To mało. Raczej znakomity. Bez polotu, ale świetny technicznie i niesamowicie dokładny. Wydaje mi się, że jakoś nazywają tego typu umysłowość. -Pamiętał każdy ruch turniejowych mistrzów, ale nie potrafił sam niczego wymyślić. Nie to, co Exner. - Czy przyjaźnili się? - Nie zauważyłem. - Co jeszcze pamięta pan o Loudermilku? - Samotny. Małomówny. Dużo rozmyślał. Wydaje mi się, że jego ojciec był wojskowym. Może kapelanem? - Pastermagent wzruszył ramionami. - Coś mi się mgliście majaczy, że przez jakiś czas mieszkali w Indiach. - Ormianin zaciągnął się papierosem. - On zawsze wydawał się jakiś... inny. Odmieniec. Nie pasował do nas. Alfabet Crawley był synem lorda, a mój ojciec sprzedawał perskie dywany, ale stanowiliśmy parę najlepszych przyjaciół. Podejrzewam, że działo się tak dlatego, że mieliśmy wspólnego wroga. - Sowę? - Wszystkich nauczycieli. Szkołę, rodziców. My przeciwko nim. 247 - ALoudermilk? - Wyglądało jakby nie miał ani przyjaciół, ani wrogów. On żył w innym świecie. Rozumie pan? - Tak mi się zdaje. - Tennant przerwał. - Czy wie pan może, co się z nim stało? - Nie mam pojęcia. Po wakacjach nie wrócił już do szkoły. Pamiętam, krążyły jakieś plotki, że jego ojciec zginął we Francji czy w Belgii. Zapewne nie stać ich było później na edukację tego rodzaju. - Pastermagent westchnął. - Nie tylko jego. To samo zdarzyło się z Fannym. - Uśmiechnął się. - George Gurney. Świetny kumpel. Zabrali go w środku semestru. Smutne. Wojna odmieniła cały nasz ówczesny świat. Podejrzewam, że to samo zdarzy się i teraz. - Uśmiechnął się blado i dodał: - Jeśli chodzi o handel dywanami, już się zdarzyło. - Nadal nie jestem pewien, dlaczego tak bez wahania wskazał pan na Lo-udermilka