Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Z pozoru skręcił na zachód, by po przebyciu dzikich, rzadko zaludnionych obszarów górskich wkroczyć na pogranicze bossońskie zbierając po drodze ochotników. Amalric i Valerius na czele swej armii złożonej z Nemedyjczyków, renegatów Aquilońskich i dzikich najemników miotali się po kraju w pełnym oszołomienia gniewie, szukając nieprzyjaciela, który się nie zjawiał. Amalric przekonał się, że nie ma sposobu zdobycia innych niż mętne i ogólnikowe informacje o przemieszczeniach Conana. Zwykłą było rzeczą, iż podjazdy wyruszały, żeby już nie wrócić, zwykły był widok szpiega ukrzyżowanego na dębie. Powstała wieś i uderzała tak, jak bije prosty lud — brutalnie, zabójczo i potajemnie. Amalric wiedział z pewnością tylko to, że znaczna siła Gunderów i północnych Bossoriczyków znajduje się gdzieś na południe od niego na drugim brzegu Shirki, i że Conan z mniejszą armią Poitaińczyków i południowych Bossończyków jest gdzieś na południowy zachód od jego wojska. Zaczął się obawiać, iż jeśli posuną się z Valeriusem dalej w głąb dzikiej krainy, Conan wymanewruje ich całkowicie i ominąwszy uderzy wprost na prowincje centralne. Dlatego Amalric wycofał się z doliny Shirki i stanął obozem na równinie o dzień jazdy od Tanasul. Tam czekał. Tarascus utrzymywał swą pozycję w Galparan, żywił bowiem lęk, iż manewry Conana zmierzają do wyciągnięcia go na południe i otwarcia Gunderom północnej drogi do serca królestwa. Do obozowiska Amalrica przybył swym rydwanem ciągnionym przez niesamowite, nie znające zmęczenia konie Xaltotun i wkroczył do namiotu, w którym baron naradzał się z Valenusem nad mapą rozłożoną na podróżnym stoliku z kości słoniowej. Ową mapę Xaltotun zgniótł i odrzucił. — Czego nie mogą odkryć wasi zwiadowcy — oznajmił — dowiedzieli się moi szpiedzy, choć wieści ich są osobliwie mgliste i niedoskonałe, jakby pracowały przeciwko mnie niewidzialne moce. Conan posuwa się wzdłuż Shirki na czele dziesięciu tysięcy Poitaińczyków, trzech tysięcy Bossończyków z południa, a także baronów z zachodu i południa z ich lennikami w łącznej sile pięciu tysięcy, Trzydziestotysięczna armia Gunderów i północnych Bossończyków przesuwa się ku południowi, żeby się z nim połączyć. Nawiązali łączność tajemnymi środkami używanymi przez przeklętych kapłanów Asury, którzy, jak się zdaje, są mi nieprzyjaźni i których po bitwie rzucę na pożarcie wężom… klnę się na Seta! Obie armie zmierzają ku przeprawie w Tanasul, ale wątpię, czy to Gunderowie będą forsować rzekę. Mniemam, że przeprawi się raczej Conan, by do nich dołączyć. — Czemuż miałby Conan forsować rzekę? — Bo odwlekanie bitwy jest dlań korzystne. Im dłużej czeka, tym bardziej krzepnie i tym groźniejsze staje się nasze położenie. Góry po drugiej stronie rzeki roją się od łudzi straceńczo mu oddanych — uciekinierów, wygnańców, rozbitków przywiedzionych przez Valeriusa do nędzy. Pojedynczo i grupami ciągną doń ludzie z całego królestwa. I codziennie nasze podjazdy wpadają w pułapki i są przez wieśniaków wycinane w pień. W centralnych prowincjach narasta niepokój i tylko patrzeć, lak się przerodzi w otwarty bunt. Garnizony, które tam zostawiliśmy, nie są dość silne, a na razie nie możemy liczyć na posiłki z Nemedii. W owym zamieszaniu na ophirskiej granicy widzę rękę Pallantidesa, który ma w Ophirze krewnych. Jeśli szybko me dopadniemy Conana, nie zmiażdżymy go, za naszymi plecami rozgorzeje powstanie. Musielibyśmy wówczas cofać się do Tarantii, by ocalić to, co zdobyliśmy — więc przebijać się przez ogarnięty buntem kraj, z całą armią Conana depczącą nam po piętach, a potem przetrwać oblężenie miasta z nieprzyjacielem nie tylko za murami, ale także w murach. Nie, czekać nie możemy. Trzeba nam zniszczyć Conana, nim jego wojsko zbyt spotężnieje i nim powstaną prowincje centralne. Zobaczycie, jak szybko uwiędnie rebelia, gdy jego łeb zawiśnie na bramie Tarantii. — Czemu nie rzucisz na jego armię zaklęcia, co ją całą zniweczy? — na pół kpiąco zapytał Valerius. Xaltotun wbił wzrok w Aquilończyka, jakby pragnąc zgłębić całe złośliwe szaleństwo ukryte w jego przewrotnych oczach. — Bądź spokojny — odrzekł wreszcie. — Koniec końców me kunszta zmiażdżą Conana, jak obcas miażdży gadzinę. Ale nawet czarom pomagają miecze i kopie. — Trudno go będzie wyprzeć, kiedy .przeprawi się przez rzekę i zajmie pozycje w górach — rzekł Amalric. — Ale jeśli zdołamy go dopaść w dolinie po tej stronie rzeki, może potrafimy dać mu radę. Jak daleko jest Conan od Tanasul? — Maszerując w takim jak dotąd tempie, dotrze tam jutrzejszej nocy. Wytrwałych ma ludzi i gna ich ostro. Powinien tam przybyć przynajmniej na dzień przed Gunderami. — Wybornie! — Amalric rąbnął w stół zaciśniętą pięścią