They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

I pokazała, co potrafi. Nawet nie poruszając kuszą. Większość czarów wykonuje się przy pomocy rąk. Jej wystarczyło spojrzenie. Długie co prawda, ale Debren nie był pewien, czy dowodzi to słabości dziewczyny. Pchnięty niewidzialnym ramieniem Wilband próbował się przeciwstawiać, z całych sił czepiał nierówności podłoża, więc niełatwo było wycierać nim dziedziniec, ale po chwili Curdelii udało się przewrócić go na plecy i od tej pory powinien sunąć ku bramie ze trzy razy szybciej. Tymczasem sunął jak przedtem, a nawet jakby zwolnił. Cóż, może po prostu oszczędnie gospodarowała mocą. Czarownice są rozsądne. I zimnokrwiste. To dlatego nie użyła kuszy. Kusza była jej potrzebna na Debrena. Wmówił sobie, że wkrótce jej użyje. Musiał wmawiać, bo była maleńka, dziecięca mimo doskonale kobiecych proporcji, i zupełnie nie kojarzyła się z wyrachowaną zabój czynią. Sprawę trochę ułatwił układ dziedzińca. Sadzawka z fontanną znajdowała się bliżej bramy niż Curdelii, więc kiedy wstał, mógł na początek ukazać jej kawałek pleców. Widok pleców nie uruchamia odruchu obronnego. - Co...? Nie dokończyła. Chyba uznała, że zmądrzał i odchodzi. Albo po prostu nie miała sił mówić. Debren podniósł bliższy sadzawce koniec czerwonego sznura. Spleciono go z kawałków podartego na wąskie pasma jedwabiu. Końcówka była z czarnej włóczki, tą samą włóczką zamocowano - nader solidnie, bo na całej długości drzewca - bełt od kuszy. Mimo oplotu Debren zauważył, że drzewce jest popękane, a stożkowy grot mocno stępiony i bardziej podobny do cylindra, zapewne na skutek wielokrotnego ostrzenia. Coś mu świtało, ale nie miał czasu i ochoty zastanawiać się nad znaleziskiem - zamiast tego podniósł bełt, zważył w dłoni i, nie kryjąc się ze swymi zamiarami, posłał wysokim łukiem w niebo. Po czym uniósł dłoń i przy pomocy lekkiej telekinezy skorygował trajektorię pocisku. Nie wpakowała mu w brzuch tego drugiego, opartego o cięciwę bełtu. Drgnęła tylko nieznacznie, gdy końcówka czerwonej szmacianki przemknęła między skałą a duszącą ją linką, zaś tępy grot musnął jej nagie ramię. - Odrzuć - uprzedził otwierającą usta dziewczynę. Przykucnął i zaczął powoli wybierać swobodny koniec plecionki. - Odciągnę linę. Tobie ulży, a ja ręce będę miał zajęte. Wiedźma jesteś, to wiesz, że mało kto bez rąk poczaruje. - Ja... akurat tak. Przytrzymała kuszę, korzystając z lewej dłoni i kolana. Prawą ręką podniosła bełt, okręciła czerwonym sznurem linę z kotwicą. Podrzuciła bełt i magicznym pchnięciem posłała Debrenowi. Mało zręcznie: pocisk nie doleciał, a zaskoczony metodą magun, trafiony większą częścią wiązki, klapnął tyłkiem o ziemię. - Ty... kretynie. - Nawet z tej odległości dostrzegł błysk mściwego triumfu w orzechowych oczach. - Właśnie mi... życie zwróciłeś. Debrenowi zaświtało, że powinien jednak przemyśleć kwestię czerwonej plecionki. Czarownica ujęła kuszę obu» racz, uniosła do ramienia, wymierzyła. - Kretynie? - Zepchnięty niemal pod bramę Wilband pozbierał się jakoś, usiadł. - To tego szukasz? Śmierci? Osadzony w korytku bełt drgnął. Debren, przekonany, że to początek ruchu wywołanego naciskiem na dźwignię spustową, runął na bok, wyciągając różdżkę. I od razu znieruchomiał, porażony brakiem świstu nad głową. Za szybko. Pospieszył się. I przegrał, bo drugi raz jej nie zaskoczy, nie mówiąc o skutecznym uniku wykonanym z pozycji leżącej. - To to samo! - krzyknął Wilband, chyba nie mniej wystraszony od niego. - Boga nie oszukasz! Jeszcze grzech mataczenia dodasz do samobójczego! Kusza obróciła się o pół rumba, co w zupełności wystarczyło, by kandydatem do uśmiercenia stał się kamieniarz. Ale i Wilbanda nie poczęstowano bełtem. - Coś... powiedział? - Masz wszystko, kretynko! - Szarpnął się w jej stronę, stanął na kikutach nóg, wsparty oburącz o ziemię,, dziwnie podobny do yougońskiego stwora nadrzewnego, zwanego goryludem, którego rycinę oglądał Debren w jakiejś kronice. - Własny zamek, srebro, pełną miskę! We łbie ci się z tego dobrobytu pomieszało? - Ona nie w tym kontekście... - zaczął magun. - Milcz, kurduplu! - Jakimś cudem Curdelii udało się to niemal wykrzyczeć. Jednak nawet cuda mają swoją cenę. Ten kosztował potężny wydatek powietrza, którego zaraz potem zabrakło już nie tylko w płucach. Dziewczyną wyraźnie zakolebało. Korpus za dobrze trzymał się skały, ale już stopy rozjechały jej się na boki, a szeroki nos omal nie pacnął o łoże kuszy. Debren poderwał się od razu na nogi. Łatwo poszło, bo miał po jednym końcu czerwonego sznura w każdej z rąk. Potem nic już jednak nie było łatwe. Kusza plunęła bełtem. Najwyraźniej nieoczekiwanie dla samej użytkowniczki, która wypuściła ją z rąk. Kolba wyrżnęła w bosą stopę, stopa odruchowo umknęła przed bólem, zanurkowała pod lewe udo. Dziewczyna oprzytomniała, poderwała głowę. Debren obejrzał się, próbował dogonić bełt jeśli nie telekinezą, to choć spojrzeniem, ale zobaczył jedynie walącego się na brzuch Wilbanda. A potem, od razu, niebo. Niewidzialny wicher poderwał go z ziemi, wyszarpnął koniec sznura z lewej dłoni. Prawego końca nie wypuścił i to go prawdopodobnie ocaliło: wzajemne tarcie dwóch lin okazało się dostatecznie silne, by obrócić nim w locie. Wyrżnął o zamkowy mur stopami i kolanami, nie karkiem. Spadł na ziemię i w tym samym momencie dopadła go piaskowo-słomiana burza, wymuszająca błyskawiczne zaciśnięcie powiek. - Wilband! Łap linę! - Pył wdarł się do gardła, więc Debren bardziej kaszlał, niż krzyczał. W gruncie rzeczy nie liczył na kamieniarza