Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. po prostu przyj¹³em zbyt ma³y wspó³czynnik podejrzenia, ¿e mo¿e dziaæ siê coœ niezwyk³ego. Laura bez s³owa podesz³a do okna i spojrza³a na miasto. Czu³a rozterkê Eryka i ta czêœæ jej duszy, która zaczyna³a go kochaæ, bardzo chcia³a obj¹æ go i powiedzieæ, ¿e rozumie. Lecz nie mog³a pogodziæ siê z tym, ¿e cz³owiekiem, którego ¿ycie mia³ w swoich rêkach tamtego zimowego ranka, by³ prawdopodobnie jej brat. Nagle przypomnia³a sobie sytuacjê, w jakiej znalaz³a siê kiedyœ z nurkiem, którego umiejêtnoœci i doœwiadczenie przeceni³a. Goœæ zaklinowa³ siê w w¹skim tunelu z prawie pust¹ butl¹ tlenow¹. Na szczêœcie wyczu³a k³opoty i znalaz³a go na minutê czy dwie przed katastrof¹. Dziel¹c siê z nim swoim powietrzem, zdo³a³a wyholowaæ go na powierzchniê, ale równie dobrze mog³o siê to skoñczyæ inaczej. Zastanawia³a siê, jak potoczy³oby siê jej ¿ycie, gdyby nie zdo³a³a wydostaæ go z tego tunelu. Kierownik klubu, ludzie nurkuj¹cy z ni¹ dzieñ po dniu nie chcieliby widzieæ w niej cz³owieka, który mo¿e siê myliæ - tak samo ona traktowa³a Eryka. Kiedy w koñcu odwróci³a siê do niego, w oczach mia³a ³zy. - ¯a³ujê, ¿e nie próbowa³eœ d³u¿ej - powiedzia³a. - Wiem. Bardzo chcia³bym cofn¹æ czas. Wiem, ¿e to nie pomo¿e Scottowi, ale ju¿ nigdy nie bêdê os¹dza³ wartoœci ludzkiego ¿ycia. - A tak¿e ignorowa³ mo¿liwoœci, ¿e pozornie zwyczajny przypadek mo¿e wcale takim nie byæ? - To te¿. Objê³a go i dotknê³a wargami jego ucha. - To mi wystarczy - szepnê³a. - To jest to, koleœ. Piêkne Cleveland, Ohio. Eddie Garcia wypi³ resztkê kawy z termosu i otar³ usta wierzchem d³oni. By³ rad, ¿e podró¿ dobiega koñca, ale niepokoi³ siê o swojego pasa¿era. Wkrótce bêdzie musia³ wysadziæ Boba, pokazaæ mu drogê na dworzec autobusowy i zaj¹æ siê roz³adunkiem ciê¿arówki. Facet nadawa³ siê do podró¿owania na w³asn¹ rêkê nie bardziej od przedszkolaka. W czasie podró¿y Eddie próbowa³ pomóc mu odzyskaæ pamiêæ. Nie osi¹gn¹³ jednak nic prócz nieustannych wzmianek o wschodnim Bostonie, jakiejœ pani Gideon i jej koniu. Pyta³ Boba, jak zrani³ siê w nogê i w rêkê, o jego rodzinê i s³u¿bê w wojsku. Nic. ¯adnego przeb³ysku. Jakby ktoœ przeci¹³ ¿yletk¹ wszelkie jego wiêzi z przesz³oœci¹. Przez jakiœ czas Eddie nawet siê zastanawia³, czy nie odwieŸæ go do Bostonu. Lecz w Cincinnati czeka³ na niego dobry ³adunek na powrotn¹ drogê, wiêc taka ewentualnoœæ nie wchodzi³a w grê. Zjecha³ z miêdzystanowej i zacz¹³ przedzieraæ siê przez ciemne, coraz wê¿sze uliczki wiod¹ce do Buckeye Packing. By³a trzecia rano, przyjecha³ godzinê przed czasem. Wcale nie zna³ miasta, ale jeszcze zd¹¿y znaleŸæ jakiœ bar. Potem postawi Bobowi œniadanie, da mu trzydzieœci czy czterdzieœci dolców, poka¿e drogê na dworzec autobusowy i po¿egna siê z nim. To i tak wiêcej, ni¿ zrobi³by ktoœ inny na jego miejscu. Bob, który przespa³ wiêksz¹ czêœæ drogi przez Indianê i Ohio, zbudzi³ siê tu¿ przed Lorain i znów zacz¹³ wygl¹daæ przez okno. Je¿eli jakieœ myœli przychodzi³y mu przy tym do g³owy, to nie ujawnia³ ich. Eddie wci¹¿ czu³ towarzysz¹c¹ mu atmosferê smutku i zdziwienia. - Wszystko w porz¹dku? - zapyta³ Eddie. - Uhmm. - To dobrze, bo masz przed sob¹ d³ug¹ trasê. Do Bostonu jest jeszcze kawa³ drogi. Scott wpatrywa³ siê w migocz¹ce œwiat³a i usi³owa³ posk³adaæ wiruj¹ce mu w g³owie obrazy. Nic nie ³¹czy³o siê ze sob¹. Zupe³nie nic. Skrêcili w boczn¹ uliczkê, w której ledwie mieœci³a siê ciê¿arówka, i wjechali na szeroki, pusty plac otoczony magazynami i fabryczkami. - Buckeye Packing znajduje siê trochê dalej - rzek³ Eddie. - To dobrze - odpar³ beznamiêtnie Scott. - Pomyœla³em, ¿e moglibyœmy siê przejœæ i zobaczyæ, czy uda nam siê zjeœæ gdzieœ œniadanie. Eddie zwolni³ do dziesiêciu mil na godzinê, kiedy nagle ujrza³ jakiegoœ mê¿czyznê, który sta³ na drodze przed nimi i macha³ rêkami. Mia³ na sobie roboczy kombinezon i kraciast¹ myœliwsk¹ koszulê. Garcia zatrzyma³ ciê¿arówkê i opuœci³ okienko. - Dzieñ dobry - powiedzia³. - Co siê dzieje? Mê¿czyzna, dr¹gal z krótko œciêtymi w³osami, podszed³ do samochodu, wyj¹³ zza pasa rewolwer i trzyma³ go dwie stopy od twarzy Eddiego. - Otwieraj drzwi - warkn¹³. - ¯adnych gwa³townych ruchów. Drugi mê¿czyzna, uzbrojony w dubeltówkê, pojawi³ siê przy drzwiach pasa¿era, a trzeci stan¹³ tu¿ przed nimi. - Hej, zaczekajcie - powiedzia³ Eddie. - Wiozê tylko wo³owinê. Nie mam nic... Dobrze wiemy, co masz - rzuci³ mê¿czyzna. - Teraz wysiadaj albo bêdziesz martwy. Eddie obróci³ siê do pasa¿era. - Bob - oznajmi³ spokojnie - napadniêto nas. Otwórz drzwi i rób co ci te pierdo³y ka¿¹