They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

— Co z tym robimy? 98 EUGENIUSZ DĘBSKI Lattuada wzruszył ramionami. Uderzył pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki i poszedł w kierunku podajnika. Przejechał palcem po menu i odwrócił się. — Może to brzmi idiotycznie, ale mimo wszystko zgłodnia łem. Będę jadł. A wy? Kip i Jana rozważaii kilkanaście sekund propozycję, a po- tem zgodnie ruszyli w jego kierunku. Nie umawiając się, zdziwieni wzmagającym się absurdalnie apetytem rozwinęli obiad w dużą ucztę. Przelecieli niema! cały jadłospis próbując wszystkich prawie przystawek i koncentrując się na znakomitej — przyznali to zgodnie — zupie rybnej. — Dziwnie reagują nasze organizmy, prawda? — zapyta! Warren po pół godzinie. — Co by o przodkach nie mówić... — sapnął ocierając usta serwetką — ...to konserwy robili o niebo lepsze niż współcześni. — Przecież to są współczesne konserwy! — zaoponował Kip od kilkunastu sekund wygodnie rozparty w swoim fotelu. — Co ty mi będziesz mówił! — oburzył się Lattuada. — Jako kawaler z kilkudziesięcioletnim stażem mam spore doświadczenie w dziedzinie przemysłu spożywczego. Nie ma takiej puszki, której bym nie otwiera! — pokręci! głową. — Powiedz... — zwrócił się do Jany, która najwcześniej skończyła posiłek. — Ja? — uniosła brwi. — Ja potrafię tylko świetnie parzyć kawę. — Możemy zapytać komputer — zaproponował Kip. — E! Dziękuję. Im dłużej to pudło milczy, tym czuję się bezpieczniejszy — zaprotestował Lattuada. Swobodniejsza w trakcie obiadu atmosfera natychmiast ulotniła się. Na centralę nasunął się ciężki, ponury worek UPIÓR Z PLAYBACKU 99 strachu. Lattuadą odepchnął się od stołu rękami i pomagając sobie nogami dojechał do podajnika. — Co robimy? — zapytał z ręką wyciągniętą w stronę klawiatury. — Zaczynam coraz poważniej myśleć o tym czy nie pójść w ślady Yoosa. Nie oszukujmy się — ktoś lub coś poluje na nas. A ja chyba wolę przenieść się w zaświaty czy do wnętrza monitora będąc tego nieświadomym. Zostało nam... — wychylił się, by zobaczyć ekran odmierzający czas— ...dwie doby. Aż nadto żeby stać się nadwesoiym. Chyba że macie inne pomysły? Wymiana spojrzeń Jany i Kipa zakończyła się obopólnym, zsynchronizowanym w czasie wzruszeniem ramion. Stuthman zmiął serwetkę i cisnął nią w warującego pod ścianą cleanera. — To chyba wersja samobójstwa? — mruknął. Odczekał chwilę i dodał: — Poza tym jesteśmy w pewnym sensie odpowiedzialni jako ci przytomni, za Birdy, Yoosa i Ertina. — Mów jeszcze — zachęcająco ponaglił Lattuadą. — Po trzebuję jakichkolwiek argumentów, żeby zrezygnować ze swo jej propozycji. — Może przejdźmy na niższy poziom? — odezwała się Jana. — Albo wyłączmy komputer? — To już coś! — ożywił się Lattuadą. — Kip, można wyłączyć komputer? — Praktycznie nie. Zapominasz, że to jest schron, w którym mogli wylądować różni ludzie — zszokowani, ranni, pomyleni i tak dalej. Na pewno zabezpieczono się przed wariacką próbą samobójstwa. Nam to nie grozi, zastanawiałem się — wystar czy nam wody, żywności i powietrza. — Chyba że nas nie wypuszczą — lekkim tonem wpadła mu w słowo Jana. 100 . • EUGENIUSZ DĘBSKI — Ale to już dalsza sprawa — Warren wstał i przesiadł się na inny fotel bliżej Kipa i Jany. — Martwmy się o przyszłość najbliższą. — Popatrzy! na Kipa. — Czy zejście piętro niżej może nam coś dać? Jak myślisz? — Myślę, że nic. Ale nie wiemy czy przemieszczanie nie utrudnia działania temu... tej... Chaysale... Cokolwiek to zna czy. — Właśnie! — Lattuada poderwał się z fotela i machnął z determinacją ręką. — Jeśli możemy zrobić cokolwiek co nie będzie w smak temu... —- pomachał w powietrzu palcami. — Nieważne. Niech nas szuka. Idziemy — rozejrzał się po centrali i dodał: — Myślę, że tę trójkę tu zostawimy nie dlatego, że nie chce mi się ich przenosić, ale to też może utrudnić życie Chaysale. Czy może postąpimy nieludzko? — klepnął się po kieszeni sprawdzając czy rewolwer jest na miejscu. Potem p*odszedł do stołu i po chwili wahania sięgnął po czarnego ptaka i włożył go do kieszeni na piersi. — Idzie my? — powtórzył. — Jeszcze jedno — uniósł palec do góry Kip. — Kom puter! — zawołał w przestrzeń. — Wyłączyć wszystkie punkty obserwacji wewnętrznej z wyjątkiem centrali. Dotyczy to wszys tkich rodzajów czujników — sensorycznych, atmosferycznych, audiowizualnych i całej reszty. Zamelduj o wykonaniu rozkazu! — zażądał. — Sieć czujników odłączona — usłyszał niemal natych miast. — No, to możemy iść. Tylko... — podszedł do pulpitu i odczepił z uchwytu blok do notatek. Szybko skreślił na nim kilka słów i rzucił blok na środek podłogi. — Gdyby ktoś się ocknął... UPIÓR Z PIAYBACKU 101 — Chodźmy już! — ponagliła Jana. Po raz pierwszy od zejścia do schronu okazała zniecierpliwienie. „Pewnie — po- myślał Kip — należy do ludzi, którzy szybko godzą się z niepowodzeniami i jeszcze szybciej wpadają niemal w histery- czną chęć działania, gdy zarysowuje się szansa wyjścia z tara- patów". Na korytarzu Warren wysunął się na czoło i sięgnął do kieszeni po rewolwer. Szybkim krokiem przemierzyli korytarz i wybijając nierówny szybki rytm na metalowych schodach zeszli na drugi poziom. Tutaj na czoło wysunął się Kip i poprowadził pozostałych dwoje na koniec korytarza, po lewej stronie którego jako ostatnie znajdowały się drzwi do olbrzy- miej hali zajętej pod zielone uprawy. Za progiem oślepiło ich jaskrawe pseudosloneczne światło. Kip otworzył usta by zawołać komputer, ale przypomniał sobie, że mózg ma wyłączone mikrofony, więc przesłonił dłonią oczy i zaczął rozglądać się po ścianach obok drzwi. Po chwili udało mu się znaleźć płaską kasetę i kilkanaście sekund później oślepiające światło przygasło do natężenia zwykłego jasnego dnia. Chwilę mrugali i przecierali załzawione oczy, potem rozejrzeli się po hali. Najwięcej było rur. Pomalowane na różne kolory, różnej grubości biegły tu w każdym niemal miejscu przestrzegając tylko jednej zasady — utrzymać poziom i pion. Pod sufitem na wysokości jakichś sześciu metrów znajdował się pierwszy po- ziom upraw. Stąd z dołu nie widzieli, co rośnie w mlecznych plastykowych kasetach. Niżej mniej więcej na wysokości trzech 102 EUGENIUSZ DĘBSKI metrów znajdowała się druga warstwa kaset, nieco szerszych i dłuższych, z których wystawak/ pióropusze warzyw, sterczały tyczki opłecione wężowatymi łodygami upstrzonymi jasno- zielonymi liśćmi i strąkami. Nieco dalej, bliżej przeciwległego końca haii zwisały z tego poziomu pędy łącząc go z najniższym — płaskimi, pokrywającymi niema! całą podłogę, z wyjątkiem niewygodnych wąskich przejść, ciemnymi kasetami wypełnio- nymi grubym mięsistym dywanem niższych i wyższych krze- wów obsypanych niewielkimi płodami, różnokolorowymi, róż- nokształtnymi, wyraźnie rysującymi się na tle bardzo ciemnej zieleni liści