Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wrócił do konia i napił się wody z manierki. Ze wzgórza rozciągał się wspaniały widok, dający pojęcie o prawdziwym ogromie antycznego miasta. Jak okiem sięgnąć, dookoła rozpościerało się morze ruin. Ogarnęło go zwątpienie. Nawet jeśli Kamienie są tutaj, to jak je znaleźć? Wtem wpadł na pomysł, który wydał mu się genialny w swej prostocie. Nie przyszło mu tylko do głowy, że doszedł po prostu do tego samego wniosku, co tysiące myślących ludzi przed nim. Oblizał wargi, z trudem opanowując rosnące podniecenie. Moc Sipstrassi może wszystko! Czy zatem nie powinna również działać jak magnes i przyciągać do siebie innych Kamieni? Albo przynajmniej wskazać mu do nich drogi? Sięgnął do kieszeni i wyjął swój Kamień. Zostały na nim już tylko trzy złote żyłki. Czy to wystarczy? I gdzie wypróbować swoją teorię? Kamienie były zbyt potężne, żeby mogło je posiadać wielu mieszkańców miasta. Z pewnością mieli je tylko bogaci, a do takich musiał należeć właściciel pałacu. Okrągła sala znajdowała się w centralnym punkcie budowli. Stamtąd trzeba zacząć, pomyślał Saul. Przebiegł z powrotem puste komnaty. Gdy znalazł się na miejscu, wszedł do kamiennego kręgu. Ale co dalej? Jak to zrobić? Myśl, człowieku! Ściskając Kamień w dłoni, wyobraził sobie pełny, złoty Kamień, i zapragnął przyciągnąć go do siebie. Nic. Kamień w jego ręce nawet się nie rozgrzał, jak to zwykle bywało, gdy czerpał z niego moc. Saul Wilkins nie mógł wiedzieć, że w ruinach antycznego miasta nie pozostały już żadne Sipstrassi. Mocniej zacisnął dłoń. Mały, ostry fragment Kamienia wbił mu się w skórę. Saul zaklął i rozwarł palce. Na Kamieniu zebrała się kropelka krwi. Złociste żyłki zmieniły kolor; w przyćmionym świetle stały się ciemnoczerwone. Ale teraz Kamień zrobił się ciepły. Saul spróbował jeszcze raz. Uniósł zaciśniętą pięść, chcąc zmusić Kamień, by odnalazł inne. I nowy Kamień Krwi usłuchał. Wysłał swą moc poza krąg. Powietrze wokół Saula rozbłysło fioletowym światłem. Udało się! - pomyślał uradowany. Blask oślepił go, a kiedy odzyskał ostrość widzenia, zobaczył dziwną scenę. Może trzydzieści jardów od niego, na wielkim złotym tronie siedział potężny mężczyzna. Wpatrywał się w Saula. Miał czerwoną skórę ozdobioną czarnymi liniami. Saul zerknął przez ramię. Za nim nic się nie zmieniło: kamienny krąg i zakurzona podłoga. Ale przed sobą miał tego dziwacznego człowieka. - Kim jesteś? - zapytał głębokim basem wytatuowany mężczyzna. - Nazywam się Saul Wilkins. - Saul... Wilkins - powtórzył tamten jak echo. - Pozwól, że zajrzę do twego umysłu, Saulu Wilkinsie. - Do głowy Saula przeniknęła fala ciepła. Ogarnęła całe ciało, a kiedy zniknęła, poczuł się samotny i zagubiony. - Nie potrzebuję cię, Saulu Wilkinsie - powiedział wytatuowany mężczyzna. - Potrzebny jest mi Jacob Moon. Przed Saulem wyrósł jakiś kształt i zasłonił mu widok. Zdążył tylko dostrzec lśniącą szarą sierść, czerwone oczy i pożółkłe kły w otwartej paszczy. Nie miał nawet czasu krzyknąć. Pazury rozdarły mu pierś, a przed oczami rozwarły się straszliwe zębate szczęki. Rozdział dziewiąty Głupiec i mędrzec zgubili się na pustyni. Jeden nie znał życia na pustyni, toteż wkrótce zaczęło mu dokuczać pragnienie i nie wiedział, co robić. Drugi wyrósł na pustyni. Wiedział, że często można znałeżć wodę, jeśli będzie się kopać w najniższym punkcie po zewnętrznej stronie zakrętu w korycie wyschniętego strumienia. Znalazł wodę i obaj mogli się napić. Ten, który znalazł wodę, zapytał towarzysza: - Kto z nas jest teraz mądrzejszy? - Ja - odrzekł drugi mężczyzna. - Ponieważ zabrałem cię na pustynię, a ty zgodziłeś się podróżować z głupcem. z Mądrości Diakona Rozdział VI Amaziga spotkała się z synem na skrzyżowaniu dróg przed Domango. Uśmiechnęła się, gdy ruszył w jej kierunku, machając ręką. Przystojny chłopak, szczuplejszy od ojca, ale obdarzony naturalnym wdziękiem i pewnością siebie. Amaziga była z niego dumna. - Shannow jest bezpieczny? - zapytał Gareth, wyciągając się w siodle, by pocałować matkę w policzek. - Tak. I gotowy. - Szkoda, że nie widziałaś, jak wyszedł na środek ulicy i zawołał Dillona, mamo. Niesamowite! - To zabójca - warknęła Amaziga. - Barbarzyńca. - Nie spodobało się jej, że syn tak podziwia Shannowa. Gareth wzruszył ramionami. - To Dillon był barbarzyńcą. A teraz nie żyje. Nie oczekuj, że będę go opłakiwał. - Nie oczekuję. Ale nie spodziewałam się, że mój syn będzie czcił człowieka pokroju Shannowa jak bohatera. Jesteś dziwnym chłopcem, Gareth. Wychowałeś się w nowoczesnym świecie, więc dlaczego chcesz żyć właśnie tu? - Bo to podniecające. Pokręciła głową, westchnęła ciężko i zawróciła konia. - Nie mamy dużo czasu. Lepiej jedźmy - powiedziała rozdrażniona