Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
¯adne tam hocki-klocki z aparatur¹ rehabilitacyjn¹ czy „pilotem wszechczasów". Za³ó¿my, ¿e mi pomogli. ¯e w czasie, kiedy wy³azi³em ze s³oiczka, podkrêcili jak¹œ œrubkê w aparaturze stymuluj¹cej. W koñcu mogli to zrobiæ niechc¹cy. Có¿ prostszego ni¿ b³¹d w przenoszeniu „zapisu osobowoœci". Dzia³aj¹ nie tysi¹ce, ale miliardy czynników. Ale to nie by³ b³¹d. Tego oczywiœcie nie dowiem siê, nigdy. Nie pisn¹ s³ówkiem. Proszê bardzo. W gruncie rzeczy liczy siê tylko, co jeszcze zrobiê. Zaœmia³em siê. Sta³ jak wmurowany i przygl¹da³ mi siê. Raz czy dwa nieznacznie poruszy³ g³ow¹, jakby z niedowierzaniem. W jego wzroku malowa³o siê zaciekawienie, ale twarz mia³ surow¹, powa¿n¹. Nie przyszed³ siê bawiæ. - Grenian chce z nami mówiæ - powiedzia³ wreszcie rzeczowym tonem. - Prosi³, ¿ebym po ciebie wst¹pi³. Opuœci³em ramiona i poprawi³em kombinezon. Nastêpnie usiad³em i nie œpiesz¹c siê, zacz¹³em wk³adaæ buty. Œwi¹teczny nastrój opuœci³ mnie jak no¿em uci¹³. Uderzy³a mnie wype³niaj¹ca stacjê cisza. Skoñczy³em z butami, wsta³em i ruszy³em ku drzwiom. Przypuœci³ mnie na odleg³oœæ kroku, po czym zast¹pi³ mi drogê. - Poczekaj - mrukn¹³. - Teraz to ju¿ nie ma znaczenia, ale chcia³bym wiedzieæ, co ciê wtedy ugryz³o? Przedtem uda³eœ, ¿e giniesz, ¿eby odci¹æ siê od ludzi, a potem, kiedy przyzwyczaili siê ju¿ do podrzutka, sam da³eœ nura w morze. Przy czym oni tu - wykona³ g³ow¹ gest w stronê korytarza - uwa¿aj¹, ¿e klepki mia³eœ na ogó³ w porz¹dku. Wiêc co to by³o? Zabawa w dzielenie ludzi? Chcia³eœ udowodniæ, co ktoœ taki jak ty mo¿e zrobiæ z ich „wiecznoœci¹"? Czy poskaka³eœ po prostu, ¿eby kogoœ podenerwowaæ? W koñcu tylko siê wyg³upi³eœ. Zrobi³em zagadkow¹ minê. - Mo¿e - mrukn¹³em, unosz¹c brwi. - A mo¿e nie. Coœ jednak osi¹gn¹³em. Stoisz przede mn¹ i chcia³byœ us³yszeæ, co naprawdê myœlê. Ty. W³aœnie ty. Nie s¹dzisz, ¿e to pouczaj¹ce? Nie tylko dla nas obu, jeœli siê chwilê zastanowiæ. Sk¹d niby mam wiedzieæ, o co wtedy posz³o. Tamtego, który, jak mówisz, da³ nura, zreszt¹ w towarzystwie, ju¿ nie ma. Nikt siê nigdy nie dowie, o czym ten cz³owiek myœla³, co czu³, kiedy jego maszyna pikowa³a w morze. I zanim do tego dosz³o. A jeœli chodzi o domys³y, masz takie same szansê jak ja. Dok³adnie. Ci¹gle jeszcze nie mo¿esz tego zrozumieæ. Albo nie chcesz. Odszed³em o krok i zmierzy³em go wzrokiem. Uœmiechn¹³ siê. W pewnym sensie by³a to odpowiedŸ. Szczerze mówi¹c, nie wygl¹da³ na kogoœ, kto nie chce zrozumieæ. Odczeka³em chwilê i powiedzia³em z namys³em: - Mo¿e ten facet chcia³ skoñczyæ z kimœ, kto zbyt daleko odbieg³ od ciebie w³aœnie... jako, na przyk³ad, „pilot wszechczasów"? Mówiono mi o tej pompie na lotnisku. Nie dziwi³bym siê, gdyby tak by³o. A mo¿e naprawdê postanowi³ zmusiæ ludzi do ponownego przemyœlenia tej awantury z wiecznoœci¹, w jak¹ wdali siê, jego zdaniem, odrobinê zbyt pochopnie? Nie wiem, powtarzam. I powiem ci - zni¿y³em g³os - nic mnie to nie obchodzi. Oto najprawdziwsza prawda. Nie mam nic wspólnego z tym facetem. I nie chcê mieæ. Interesuje mnie tylko, co bêdzie dalej. ChodŸmy ju¿ - wyprostowa³em siê i popchn¹³em go lekko w kierunku drzwi. - Czekaj¹ na nas. Chwilê patrzy³ mi prosto w oczy, po czym bez s³owa, bez jednego gestu ruszy³ przodem. Przez ca³¹ drogê korytarzem zachowaliœmy milczenie. Od gabinetu Greniana dzieli³o nas jeszcze kilkanaœcie kroków, kiedy zatrzyma³ siê raptownie, odwróci³ i uderzy³ mnie wzrokiem. - To bardzo wygodnie - rzuci³ z sarkazmem - tak nic nie pamiêtaæ. A jeœli spytam, czy o to w³aœnie chodzi³o? Na twoim miejscu poczuwa³bym siê do czegoœ wzglêdem faceta, którym by³em. Przynajmniej tyle, ¿eby wiedzieæ, czego chcia³ naprawdê... - Zawstydzasz mnie - warkn¹³em. - Nic tylko troszczysz siê o innych. Powinieneœ zostawiæ te kwiatki i zostaæ pielêgniark¹. Mo¿e - zasycza³em - chcia³em po prostu zaj¹æ twoje miejsce? - Przy Finie... - rzuci³ b³yskawicznie. W jego oczach zab³ys³y ¿ó³te refleksy. Zaniemówi³em. Moje rozdra¿nienie ulotni³o siê w mgnieniu oka. ¯e te¿ od razu nie przysz³o mi to na myœl. Naraz zrobi³o mi siê go ¿al. W¹tpiê, by przyj¹³ to z zadowoleniem. Tym gorzej. Odeszliœmy od siebie dalej, ni¿ mog³em przypuszczaæ. - Nie - powiedzia³em spokojnie. - Przy sobie samym. A o Finie - usta wbrew mojej woli wykrzywi³y mi siê w grymasie - wola³bym wiêcej nie s³yszeæ. Ty teraz nic nie wiesz - podkreœli³em to „teraz". - Nie pamiêtasz. Ze mn¹ jest trochê inaczej. Tamto to by³em ja, rozumiesz? Przygl¹da³ mi siê kilka sekund spod pó³przymkniêtych powiek, po czym spuœci³ wzrok