Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Bo panie cze- kają. – Ale pan. . . . Nawet oczy mu poczerwieniały z wrażenia. O jakiej karierze może myśleć ten burak? Chyba tylko o cyrku. – Ja się nie gniewam, , zdarza się. – Ale pan na nim stoi. . Faktycznie, czuł coś miękkiego pod stopą, nie zdążył spojrzeć, a teraz już nie musiał. Bi- netti i Lili parsknęły śmiechem. Burak całkiem sczerniał i nie nadawał się już do niczego. – To mój uczeń, pan Kotuszko, książę Kotuszko. A te panie to słynne aktorki, których ta- lenty stworzone zostały, by opromieniać nasze życie. – Nie jestem księciem. . Dureń, nie uczeń, kompromituje go tylko. Więc szybka lekcja formy, na najwyższym dworskim poziomie. Niech zobaczy jak można opanować każdą sytuację, nawet najmniej sprzyjającą. Opanowanie, trzeźwy umysł i zręczność. To przymiot y mistrza. Niech patrzy, niech się uczy, niech nie robi takiej głupiej i onieśmielonej miny, zamiast walczyć. Walczyć, bo życie jest walką. Nawet jeśli przeciwnikiem jest kapelusz chrzęszczący pod nogą. Ot! Miękkim ruchem pantofla Casanova podbił sflaczałe rondo do góry, złapał je jedną rę- ką, a drugą równocześnie i szybko strzepnął kurz i nadał kapeluszowi fason. – Proszę bardzo. . Pańska własność. W każdym razie nie moja. Uśmiechnął się czule do Binetti. – Nie o wszystkim da się to powiedzieć z równą pewnością. . – Nie wiem, , o czym pan mówi. Kotuszko był dalej do niczego, jak pierwszy lepszy sztubak, a nie uczeń najlepszego na wschód od Sekwany znawcy dworskiej etykiety, miętosił w dłoniach miękkie rondo. Chłop, stary chłop. Wszyscy tu oni chłopi, nawet ci z rodowymi nazwiskami. – Nie musi pan. . Wystarczy, że my wiemy. Prawda? Binetti odwzajemniła uśmiech, ale jakby nie mogła się jeszcze zdecydować, co nim okazać – uległość czy drwinę. Równie dziwacznym szorstko- czułym gestem poprawiła kokardę na sukni Lili. – Nie wyobrażaj sobie za dużo, , Giacomo. – Ja tylko głośno myślę. . Ciekawi mnie na przykład niewymownie ileż to lat może mieć na- sza śliczna kuzyneczka. Podszedł do Lili na kilka kroków, dalej wolał się nie posuwać. – Trzynaście. . Nie miał zamiaru uwierzyć. Widział to, co w niej dojrzałe, pełne, dorosłe – piersi, biodra, usta. Ten kąsek był już do schrupania nie od dzisiaj. Zobaczył też groźbę w oczach Binetti, ale cóż mu teraz matczyne fochy. . . – A, , dziecko, samo mówić nie umie? Pozwolił sobie nawet na dotknięcie ramienia Lili. Aksamitna skóra, ciepłe ciało, krew pul- sująca z całą mocą młodości. Jego krew. – Trzynaście. . 93 Akurat. Niech sobie mówią te małe usteczka, co chcą i co wiedzą. On wie swoje. A nawet jak nie wie, to się domyśla. Ale – stop. Wystarczy zagadek na dzisiaj. Mnóstwo ważniejszych spraw ma teraz przed sobą. Niechże wreszcie stąd wyjdą, niechże Binetti pozna go z tym słodkim wampirem, któremu ma spiłować ząbki, niechże przedstawią go wreszcie królowi i niech ona nie patrzy na niego jak na zbrodniarza przed zbrodnią. – Dałbym głowę, , że więcej, ale po co ryzykować życie. To jeszcze mało, zbyt dwuznacznie. Musi ją rozładować naprawdę. Ma na to dwie sekun- dy. Bo już w trzeciej zostanie rozszarpany na strzępy. – Cóż, omyłka to rzecz ludzka. I wybaczalna. Ale nie, panie Kotuszko, przy wyborze wina do deseru. Już było dobrze, czule, po dawnemu. Nawet Kotuszko uśmiechnął się i zerknął odważniej w stronę kobiet. Binetti, zaróżowiona jeszcze od ich miłosnych zapasów, dała znak do wyj- ścia. Kochał ją zawsze taką, zabiegającą o wszystkich i zdecydowaną na wszystko, niewy- czerpaną w miłości i złowrogą w złości. I nawet teraz przez moment poczuł, że kochają nadal. – Wierzy pan w cuda? ? – spytał Kotuszkę już w drzwiach. – Ja, to znaczy – chłopiec nie odrywał wzroku od nagle do niego zwróconej Lili – tak. Oczywiście. – A ja – zawahał się Giacomo – raczej nie. Choć może – przypomniał sobie, że czeka go jeszcze wizyta u doktora Holza – może powinienem. . 94 KRÓL Binetti uśmiechnęła się z wdziękiem kata, szykującego stryczek i zatrzymała jedną z dziewczyn zawzięcie kręcących piruety. – Panna Catai. . Obecnie aktorka. Prezentacja nie zapowiadała niczego dobrego. Droga przyjaciółka chyba przesadza, zapo- mina o ostrożności. Ale tamta. . . Wiedział coś niecoś o damskiej zawiści i o cenie, jaką się płaci za wejście między cudze ostrza, ale nie bardzo chciał ani potrafił ukryć, co czuje. Dziewczyna po prostu go olśniła. Lekko zdyszana przerwanym tańcem, w krwistej sukni, podkreślającej śniadość skóry, parowała wprost zmysłowością. – Giacomo Casanova, , obecnie widz. Starał się za jednym zamachem osłabić zaczepkę Binetti i ukryć swój zachwyt, ale koguci tryl w głosie pokrzyżował te rachuby. Catai parsknęła głośnym śmiechem, który w innych okolicznościach uznałby po prostu za obrazę i okręciła się na pięcie, co kiedy indziej byłoby najzwyczajniej w świecie dowodem nieokrzesania. Ale teraz. . . Teraz widział to inaczej. Wi- dział – mocne biodra, pośladki pięknie rysujące się pod suknią, strzeliste nogi zgrabnie lądu- jące na podłodze. Aż tak ją jednak śmieszy? Poczuł ciepło wspartej nagle na nim Binetti, jej palce ścierające coś z policzka. Ach tak, szminka. Był pobrudzony szminką. Śmieszne. Binetti zrobiła to chyba specjalnie