Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jung zgarbiony siedział na łóżku ze spuszczoną głową i rękami bezwładnie zwisającymi pomiędzy kolanami. Nawet nie drgnął, gdy Wiktor wszedł. — Jak się czujesz, Herbercie? Jung powoli uniósł głowę i popatrzył na Wiktora swoimi błękitnymi oczami. Już nie zezował. Ale jego spojrzenie było jakieś dziwne, trochę nieprzytomne. — Nie wiem. Wszystko wyraźnie widzę i mogę się normalnie poruszać. Tak jak gdyby choroba przeszła. Ale stałem się zupełnie inny. Czuję to. — A jakim się stałeś? — Zupełnie innym — powtórzył Jung. — Nie wiem, jak ci wytłumaczyć. Rozumiem, co się dzieje wokoło, ale właściwie nic mnie nie obchodzi. A czy można być obojętnym? Oto zachorował Tałanow i wszyscy pewno zachorują, a potem zginiemy, a mnie wcale nie jest żal ani was, ani siebie. I żony mi nie jest żal, ani dzieci, chociaż tak ich przecież kochałem. — Wiktor mówił cicho i beznamiętnie. — Celowo myślałem o tym, co się z nami stanie, starałem się wyobrazić sobie wszystko do najdrobniejszych szczegółów, i nic przykrego nie odczuwałem. Uczucia zginęły. I w ogóle nic mi się nie chce; ani jeść, ani pić, ani spać.. — To jest nawet wygodne — próbował zażartować Wiktor. A gdy Jung nie zareagował, dodał z westchnieniem: — No, to niech cię zbadam. Herbert był pozornie zdrów, spadło tylko napięcie całego organizmu. Serce pracowało ospale, ciśnienie krwi było trochę poniżej normy, odruchy ścięgniste osłabły. „Ostry stan już przeminął — pomyślał Wiktor patrząc na Junga. — Jak burzliwie przebiega ta choroba! Okres utajenia prawdopodobnie nie trwa dłużej niż dwie doby. Okres ostry również. Wirusy już osiągnęły mózg i na dobre usadowiły się w swoich ulubionych miejscach. I co dalej? Śmierć? Pomieszanie zmysłów? A może tylko częściowe obniżenie wydolności? Czego możemy się spodziewać po tej sympatycznej, spokojnej planecie z jej podziemnymi mieszkańcami i tajemniczymi wrogami?” I nagle przypomniał sobie, jak jeszcze tak niedawno, obserwując z górnego włazu rakiety spokojną różowoczerwoną dolinę, marzył o romantyzmie, o nadzwyczajnych wydarzeniach, o spotkaniu z rozumnymi istotami innych światów. „Stałem się zupełnie inny… — wymówił półgłosem słowa Junga. — Kto wie, co będzie dalej. Na razie… stałem się dorosły. Tak to chyba można określić”. W ciągu ostatnich dwóch—trzech dni przeżył więcej zmartwień, rozpaczy i zmęczenia niż przez całe dwadzieścia sześć lat swego życia. Nie był już w tej chwili wyrośniętym chłopcem marzącym o bohaterskich wyczynach, lecz mężczyzną, który podjął ciężką walkę. Był chory i śmiertelnie znużony, ale miał pewność, że wytrwa do ostatniego tchu, gdyż odpowiada za życie kolegów. Pomyślał także, że gdyby Jung był lekarzem, to może odpowiedzialność dodawałaby mu bodźca i wtedy, jeżeli nie uczucie, to przynajmniej rozum podpowiadałby, jak należy postępować. I byłoby mu lżej… „Fantazja! — zawyrokował nagle. — Wszystko zależy od rodzaju uszkodzenia mózgu. Kto wie, co spotka jeszcze ciebie samego. To na pewno jest jakaś lżejsza postać choroby. I w dodatku lepiej od innych reagujesz na energinę… Karel… Karel… ale co się z nim stało? Ropień pourazowy… a może jednak nie pourazowy? Jednak nie! Przecież te wirusy nie mogą…” — Herbercie, postaraj się przypomnieć sobie — powiedział łagodnie, ale z naciskiem. — Ty przecież byłeś z Karelem nie po raz pierwszy w Kosmosie. Nie słyszałeś, czy przechodził on jakiś uraz czaszki? Jung podniósł wzrok. — Przechodził — stwierdził beznamiętnie. — Karel mówił mi to. — Kiedy? Kiedy to powiedział? — Na krótko przed śmiercią — z taką samą obojętnością odparł Jung. — Powiedział, że przed dwoma laty, w czasie ostatniego rejsu, zderzyli się z rojem meteorytów. Doznali silnego wstrząsu, a on uderzył głową o pulpit sterowniczy i stracił przytomność. — Dlaczego on to powiedział? I dlaczego milczał przedtem?! Jung monotonie i spokojnie ciągnął: — Mówił, że zaczął miewać bóle głowy. Lekarze go uprzedzali, żeby się natychmiast zgłosił do kliniki, gdyby miał bóle głowy, i poddał się operacji, gdyż w przeciwnym razie zwariuje i umrze. — A więc zdecydował, że nie warto czekać! Ale dlaczego nam tego od razu nie powiedział? — Ja dopiero teraz zrozumiałem, że on naprawdę mi to mówił. Przedtem myślałem, że mi się tylko zdawało. — Ale jak go puścili na lot, skoro był chory? Jak mu się udało ukryć to przed kolegami ze stacji księżycowej? — wykrzykiwał Wiktor, zwracając się raczej do siebie samego niż do Junga. — Przecież w jego kartotece nie ma najmniejszej wzmianki o urazie. — Pewno chciał latać — odparł Jung. — Tak, oczywiście… W każdym razie samobójstwa Karela nie spowodował wirus. A myśmy się bali… — Ta choroba prawdopodobnie nie może spowodować chęci samobójstwa — spokojnie zauważył Jung. — Początkowo oszałamia i napędza strachu, ale później pozbawia władzy nad własnym ciałem i nad własnymi ruchami. Karel mógł popełnić samobójstwo tylko dlatego, żeś bezpośrednio przedtem dał mu tabletkę energiny. Gdyż potem… potem człowiekowi jest wszystko jedno… Powiedział to bez goryczy w głosie, ale Wiktor tak się przeraził, że miał ochotę krzyknąć. Usłyszał jakieś stłumione stukanie i nie od razu się zorientował, że ktoś zapukał do drzwi przedziału lekarskiego. — Wpuść mnie! — wołał Kazimierz za drzwiami. — Już się przygotowałem. Wiktor otworzył. Kazimierz stał w masce i lekkim kombinezonie. — Jestem. Stąd pójdę pod natrysk. Tam odkażę siebie i kombinezon. Władkowi już powiedziałem, by się nawet nie zbliżał do natrysków. Niech się myje w kabinie śluzowej. — Dlaczego nie śpisz? — zapytał Wiktor ciężko siadając na krześle. — Nie jestem zmęczony. Umyłem się, najadłem i napiłem — wszystko w najlepszym porządku. Chcemy z Władysławem pojechać do miasta, pogadać z tymi podziemnymi mieszkańcami