Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Komandor Linda Watson była niska, krępa, miała czarne włosy oraz jasnobłękitne oczy. Abigail podejrzewała, że liczy sobie czterdzieści-pięćdziesiąt lat, ale nie była pewna, jako że z określaniem wieku osób poddanych prolongowi nadal miała problemy. Watson miała także energiczne maniery doskonale pasujące do umięśnionej sylwetki oraz wymowę jednoznacznie wskazującą, że pochodzi z planety Sphinx, za co Abigail od razu ją polubiła, gdyż w jej głosie pobrzmiewało echo głosu patronki Harrington. - Dziękuję, ma'am - odparła, łapiąc się na tym, że bije rekordy w dziękowaniu różnym ludziom. - Tylko proszę sobie niczego nie wyobrażać - ostrzegła ją Watson. - Mam zwyczaj witać osobiście każdego midszypmena, który przybywa na okręt, co jeszcze nigdy nie powstrzymało mnie od gonienia ich, aż się nosami podpierali. A ponieważ tym razem jest was tylko czworo, będziemy mieli dość czasu, by przegonić tam i z powrotem każdego z was. Zrobiła przerwę, ale Abigail zasłabo ją znała, by ryzykować jakąkolwiek odpowiedź, choć słowa wydawały się zawierać sporo humoru. - Wszyscy midszypmeni są równi, tak przynajmniej głosi teoria, którą próbujemy stosować w praktyce na tym okręcie, midszypmen Hearns - kontynuowała po przerwie Watson. - Niestety praktyka wykazuje też, że jednak nie wszyscy są równi, a pani stanowi specjalny problem. Naturalnie każdy midszypmen stanowi na swój sposób specjalny problem, ale nie w tym rzecz i obie o tym wiemy. Urwała, przysiadła na blacie biurka i przez dłuższą chwilę przyglądała się Abigail z przekrzywioną głową. Do piero potem przyznała: - Prawdę mówiąc, miałam ochotę wrzucić panią na głęboką wodę i zobaczyć, co będzie. Zawsze dotąd tak postępowałam, ale po namyśle zmieniłam zdanie. W końcu nigdy dotąd nie miałam zagranicznej księżniczki jako midszypmena. Tym razem urwała, oczekując odpowiedzi. Abigail odchrząknęła i sprostowała: - Nie jestem księżniczką, ma'am. Przynajmniej nie do kładnie. - Ależ jest pani, midszypmen Hearns. Sprawdziłam zarówno w MSZ, jak i w Admiralicji. Pani ojciec jest niezależnym władcą podległym jedynie formalnie władzy Protektora. Przekładając wasze tytuły na nasze, Protektor jest Królem, pani ojciec księciem. Czyli pani jest księżniczką, co zresztą potwierdziła Królowa, nadając lady Harrington tytuł księżnej. - Teoretycznie rzecz biorąc, można to tak interpretować, ma'am. Ale nawet jeśli tak, to jestem graysońską księżniczką. W Gwiezdnym Królestwie jestem midszypmenem. - Bardzo rozsądne podejście - pochwaliła Watson, acz w powietrzu zabrzmiały niewypowiedziane słowa Jeśli prawdziwe". - Niestety nie wszyscy będą je podzielać. Dlatego chciałam skorzystać z okazji, by upewnić się, że rzeczywiście nie oczekuje pani specjalnego traktowania z racji urodzenia. Oraz uświadomić pani, że znajdą się na okręcie osoby, które uznają, że bliższa znajomość z panią będzie dobrym sposobem przyspieszenia własnej kariery. Watson tak to ujęła, że nie ograniczało to grona ewentualnych kandydatów do innych midszypmenów, lecz obejmowało wszystkich oficerów krążownika. Abigail zapamiętała to sobie na wszelki wypadek. - Jak długo nie będzie to nachalne, pół biedy. Natomiast jeśli ktoś zacznie przesadzać, proszę dać mi znać. Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Zdaję sobie co prawda sprawę, że technicznie rzecz biorąc, należy pani do Marynarki Graysona, nie do Royal Manticoran Navy, ale w niczym nie zmienia to znaczenia, jakie ten pierwszy patrol ma dla pani kariery. Mam nadzieję, że jest pani tego świadoma? - Jestem, ma'am. - Doskonale. - Watson uśmiechnęła się i wstała. - W takim razie proszę się zameldować u komandora Abbotta. - Aye, aye, ma'am. - ...no to powiedziałem mu, że nikt nas nie uprzedzał, że nie wolno nam wchodzić do maszynowni - i Karl Aitschuler uśmiechnął się promiennie. Siedział przy stole w kabinie midszypmenów i wyglądał zupełnie jak młodszy brat Abigail w wieku lat dwunastu po wykręceniu jakiegoś numeru opiekunom. - I on ci uwierzył? - spytała, potrząsając głową z niedowierzaniem, Shobhana Korrami. Abigail była zachwycona, widząc ją, po pierwsze dlatego, że zaprzyjaźniły się dzięki wspólnym ćwiczeniom w walce wręcz pod okiem bosmana Madisona na wyspie Saganami, a po drugie znaczyło to, iż nie będzie jedyną midszypmen płci żeńskiej na okręcie, czego się obawiała. Nigdy by się do tego nie przyznała, bo każdy midszypmen miał własne posłanie, które można było zasłonić, odcinając się od reszty, ale wszystkie pozostałe elementy kabiny były wspólne. Stopień koedukacji w akademii był dla niej szokiem, choć wiedziała z grubsza, czego się spodziewać. Co innego jednak wiedzieć, a co innego zobaczyć. Starała się, jak mogła, ale nie potrafiła przyjąć stopnia tej bliskości tak łatwo i naturalnie jak urodzeni i wychowani w Królestwie czy na Erewhon. A akademia i tak zapewniała znacznie więcej prywatności niż okręt. Dlatego widok przyjaciółki sprawił jej równocześnie radość i ulgę. - Naturalnie, że mi uwierzył. - Karl spojrzał niewinnie na zielonooką blondynkę. - Któż wygląda na uczciwszego i bardziej godnego zaufania niż ja? - Hm, jakby się tak zastanowić... Oscar Saint-Just? - spytała Shobhana z namysłem. Abigail zachichotała i natychmiast się zaczerwieniła, widząc tryumfujący uśmiech tamtej. Shobhana wiedziała, że Abigail wstydzi się każdego chichotu, bo takie zachowanie nie przystoi córce patrona, a na dodatek była przekonana, że brzmi jak rżenie dziesięciolatki. - Uważam, że Oscar Saint-Just wyglądał bardziej uczciwie i solidnie, niż Karlowi się kiedykolwiek uda - oznajmił czwarty mieszkaniec kabiny. Abigail momentalnie przeszła wesołość. Co prawda nie potrafiła jeszcze sprecyzować, co konkretnie to spowodowało, ale przyjacielski przycinek wygłoszony przez Arpada Grigovakisa zabrzmiał złośliwie i wrednie. Być może była to zasługa jego starannie kultywowanego sposobu wymowy typowego dla części najwyższych warstw arystokracji Królestwa Manticore. Kościół co prawda nauczał, że Bóg u każdego równoważy wady zaletami, tylko trzeba umieć ich poszukać u drugiego człowieka, ale Abigail przekonała się już dawno, że od tej reguły istnieją wyjątki. Grigovakis do nich należał. A jego obecność na pokładzie praktycznie równoważyła pod względem negatywów pozytywy płynące z obecności Shobhany. Grigovakis był wysoki, dobrze zbudowany i tak przystojny, że chirurgia plastyczna musiała mieć w tym swój udział. Był też nieprzyzwoicie bogaty, a raczej jego rodzina była, i to nawet jak na standardy Królestwa Manticore. Był też doskonałym studentem. I żadna z tych cech nie zmieniała faktu, że nie był miłym człowiekiem. - Jeśli Saint-Just wyglądał uczciwiej niż ja, to wyłącznie dzięki wysiłkom propagandy i zaawansowanej technice - odciął się Karl