Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Wiem, że nie żyje. W tym cała sprawa. Nie rozumiesz pan? A teraz proszę się zmywać, mam do załatwienia prywatną rozmowę telefoniczną. Odwrócił się wzruszając z zakłopotaniem ramionami. - Jakieś głupoty! Uśmiechnąłem się, ponieważ następny kamień znalazł się w stawie i kolejne fale zaczną irytować żarłocznego szczupaka. Słyszałeś o tym stukniętym facecie, który właśnie zjawił się w mieście? Mówi, że jest ostatnią nadzieją Trinavantów. Myślałem, że chodzi mu o Clare, wiesz, Clare Trinavant, ale on mówi, że ma na myśli Johna. Kapujesz? Stary John przecież nie żyje od dziesięciu, nie, od dwunastu lat! Ten facet był tu dwa lata temu i pokłócił się z Howardem Mattersonem o Clare Trinavant. Skąd wiem? Powiedziała mi o tym Maggie Hope, była wtedy sekretarką Howarda. Ostrzegałem ją, żeby nie trąbiła o tym na prawo i lewo, ale nic z tego. Howard ją wywalił. A ten facet musi być stuknięty. No bo przecież John Trinavant nie żyje. Zadzwoniłem do redakcji „Recordera” i poprosiłem Maca. - Znasz dobrego adwokata? - zapytałem. - Mógłbym znaleźć - powiedział ostrożnie. - A do czego potrzebny ci adwokat? - Potrzebuję adwokata, który nie będzie się bał narazić Mattersonowi. Znam prawo o eksploatacji zasobów naturalnych, ale potrzebuję kogoś, kto ubierze to co wiem w terminy prawnicze, wiesz, nada temu porządną prawniczą formę. - Jest stary Fraser. Przeszedł już na emeryturę, ale jest moim przyjacielem i nie cierpi Mattersona. Wystarczy? - Wystarczy - odpowiedziałem. - Jeśli nie jest zbyt stary, żeby występować w sądzie, gdyby zaszła taka potrzeba. - O, Fraser może z pewnością iść do sądu. Co zamierzasz, Bob? Uśmiechnąłem się. - Zamierzam przeprowadzić badania na ziemi Mattersona. Spodziewam się, że Mattersonowi może się to nie spodobać. W słuchawce rozległ się stłumiony dźwięk, więc ją łagodnie odłożyłem. V W celu zapewnienia dojazdu ciężarówek, dostarczających materiały na budowę zapory i ciągników, wywożących drzewo z wyrębów, w dolinie Kinoxi wytyczono nową drogę. Była pełna dołów, słabo wyrównana i rozjeżdżona przez ciężki sprzęt. Na trudniejszych odcinkach w błocie ułożono trzydziestocentymetrowe pnie, od których dzwoniły zęby, a miejscami dla zapewnienia solidniejszego oparcia, zdjęto warstwę ziemi do skalnego podłoża. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Byłem jeszcze jednym mężczyzną, prowadzącym poobijany samochód, który wyglądał tak, jakby miał pełne prawo tu być. Droga prowadziła w dół niewielkiego zbocza, gdzie ulokowała się elektrownia: przysadzista, tonącą w morzu rozjeżdżonej gliny budowla. Brygada robotników budowlanych pociła się tam i klęła na czym świat stoi. W górę zbocza, wzdłuż spadającego kaskadami brunatnego wodospadu, biegł kanał wodny w postaci dziewięćdziesięciocentymetrowej rury mającej doprowadzać wodę do turbin. Po drugiej stronie strumienia droga pięła się zygzakami po zboczu na szczyt w kierunku tamy. Byłem zdziwiony widząc ile zdołano dotychczas zrobić. McDougall miał rację: za trzy miesiące dolina Kinoxi znajdzie się pod wodą. Zjechałem z drogi i przez kilka minut obserwowałem wylewanie cementu, zwracając uwagę na to, jak gładko kierowano ruchem wielkich ciężarówek z piaskiem i żwirem. Organizacja bez zarzutu. Wielka ciężarówka wioząca pnie przejechała w dół jak rydwan Kriszny i od podmuchu powietrza Land-Rover podskoczył na resorach. Mało prawdopodobne, żeby tuż za nią pojawiła się druga podobna, więc ruszyłem ostro pod górę, minąłem zaporę i wjechałem w dolinę, ponownie zjechałem z drogi i zaparkowałem między drzewami, gdzie samochód nie powinien rzucać się w oczy. Wysiadłem i ruszyłem dalej piechotą, wspinając się zakosami pod górę i oddalając od drogi, aż znalazłem się na tyle wysoko, że miałem przed sobą całą dolinę jak na dłoni. Wyglądała posępnie. Cicha dolina, którą pamiętałem, gdzie ryby skakały w strumieniu i sarny skubały młode pędy w lesie, znikła z powierzchni ziemi. Zostało po niej najeżone pniami karczowisko i stosy powycinanych zarośli wśród kolein wyjeżdżonych w błocie przez ciężarówki. Dalej, w pobliżu niewielkiego jeziora nadal dostrzec można było zieleń drzew, ale nawet ze swojego miejsca słyszałem przenikliwy jazgot spalinowych pił, wgryzających się w drzewo. Kolumbia Brytyjska jest nastawiona na ochronę swoich zasobów drewna. Na każdy dolar zarobiony w tej prowincji, pięćdziesiąt centów pochodzi w ostatecznym rachunku z przemysłu drzewnego i rząd chce, aby ten szczęśliwy stan rzeczy nadal się utrzymywał. Z tego względu straż leśna pilnuje lasów i kontroluje wielkość wyrębów. Jest całe mnóstwo mężczyzn, którzy potrafią upajać się zrąbaniem wielkiego drzewa, a nie brakuje też chciwych skurwysynów, którzy chętnie im dostarczają tej rozrywki, gdyż każde takie drzewo daje tyle to a tyle metrów kwadratowych tarcicy w tartaku. Służba leśna ma więc co robić. Zasada polega na tym, żeby ilość ściętego drewna, wyrażona w metrach kwadratowych, nie była większa niż roczny naturalny przyrost. Jeśli w Kolumbii Brytyjskiej zaczyna się mówić o drewnie w metrach kwadratowych, to przypomina to trochę astronoma liczącego odległości między odległymi gwiazdami w kilometrach. Lasy pokrywają tu 570.000 kilometrów kwadratowych, czyli mniej więcej cztery razy tyle, co powierzchnia Wielkiej Brytanii, a roczny przyrost lasu jest szacowany na dziewięćdziesiąt milionów metrów kubicznych. Z tego powodu roczny wyrąb jest ograniczony do osiemdziesięciu milionów, co powoduje, że zasoby nie tylko nie maleją, ale rosną. Dlatego widok doliny Kinoxi tak mnie zaszokował. Zazwyczaj wyrąb polega na wycinaniu tylko dojrzałych drzew, tu jednak cięto wszystko. Prawdopodobnie jest to logiczne. Jeśli dolina ma zostać zalana, to zostawianie drzew nie ma sensu, ale widok był odrażający. Był to gwałt dokonywany na bezbronnej ziemi, coś, co nie zdarzyło się od czasów sprzed pierwszej wojny światowej, gdy wprowadzono prawodawstwo ochronne. Spojrzałem w głąb doliny i szybko policzyłem. Nowe jezioro Mattersona pokryje obszar trzydziestu czterech kilometrów kwadratowych, z czego osiem i pół na północy należy do Clare Trinavant. Matterson wycina więc dwadzieścia pięć i pół kilometra kwadratowego lasu, a służba leśna pozwala mu na to z powodu zapory. Ta ilość tarcicy wystarczy na sfinansowanie zapory i powinna zostać jeszcze spora nadwyżka. Wygląda na to, że Matterson jest wyjątkowo sprytnym facetem, ale jak na mój gust zbyt bezwzględnym. Wróciłem do Land-Rovera i pojechałem z powrotem w dół, mijając zaporę. W połowie zbocza znów się zatrzymałem i zjechałem na bok, tym razem nie zawracając sobie głowy ukrywaniem samochodu. Chciałem, żeby mnie zobaczono. Pogrzebałem w sprzęcie i znalazłem, co chciałem, coś, co może zrobić wrażenie na ignorancie. Po czym, dobrze widoczny z drogi, zacząłem się zachowywać podejrzanie. Wziąłem młotek i zacząłem stukać w skały, ryć w ziemi jak kopiący dziurę suseł, przyglądać się otoczakom przez szkło powiększające i chodzić po zboczu, wpatrując się intensywnie w tarczę trzymanego w ręku przyrządu