Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
To jest dopiero przyjazd! - Oczywiście. A ile masz lat? - Zapomniałem. -A umiesz prowadzić samochód? - No wiesz co, Duży? Takie pytanie? Do mnie? - Gienio ażsię żachnął. - A kiedysię nauczyłeś? -Nie pamiętam. To było dawno. - Tak dawno, że ja też tego nie pamiętam. Ale chcesz prowadzić,to proszę- podałem Gieniowi kluczyki. - Mówiłem wam, że zmięknie - triumfalnieogłosił reszciepasażerów Gienio. - Jedziemy. Minęło kilka minut. Ja stałem, samochód stał,pasażerowie siedzielii coraz bardziej się niecierpliwili, a kierowca drapał się w głowę i gapił się w sufit. - No i co? - zapytałem, spoglądając na zegarek. Gienio podrzucał kluczyki^. :.----. -.. ^ i widać było, że na całe szczęście nie bardzo wie, co z nimizrobić. - Wiepan co -to jużjestgruba przesada. Żeby kot jeździł samochodem! I tona dodatek zdzieckiem - powiedziałsąsiad, który nagle wyrósł obokmojego auta. 128. - Dzień dobry - powiedziałem. - Jak pan widzi, Gienio niejeździ, tylko się bawi - wyjaśniłem sąsiadowi źle zinterpretowaną przez niego sytuację. - Dobra, dobra. Ja tam swoje wiem. Ładny pan przykładdaje dziecku. A potem dziwią się, żetyle wypadków jest. Powinien się pan wstydzić, - Gienio nie jeździ, tylko się bawi - powtórzyłem. -Możemy panagdzieś podwieźć, chce pan? - zaproponował z tylnego siedzenia Herman. - Jedź już, Gieniu, bo się spóźnimy- powiedziała Julka. -Nie spóźnimy się, bo pojedziemy rajdowe - odpowiedziałGienio. - To jak, wsiada panczy nie? -Gienio pokazał sąsiadowi miejsce obok kierowcy. Sąsiad przenikliwie popatrzył na Gieniai tak jak przyszedł,odszedł. Czylibez powitaniai bez pożegnania. - Chyba zapomniałem,jak się jeździ - wyjaśnił skruszonyGienio i oddał mi kluczyki. -Jak można zapomnieć czegoś, czegonigdy się wswoimżyciu nie robiło - powiedziałem i przeprosiłem gona tylne siedzenie. - Pasy zapięte? - zapytałem pasażerów. - Zapięte - odpowiedzieli chórem. -No to uwaga. Ruszamy. Włączyłem silnik i pojechaliśmy. Zachwycone towarzystwo z dumą gapiło się przez okno. Jechaliśmy tak jakiśczas bezsłowa, a jaw lusterku obserwo-,wałem,jak koty i Julka wymieniają 129. porozumiewawcze spojrzenia, prawie eksplodując z tłumionejradości. W końcu udało się im wywieść w pole Dużego. Ato niebyle co, prawda? - Możesz puścić jakąś muzyczkę? - pierwszy odezwał sięGienio. - Proszę bardzo - powiedziałem, włączając radio. - Takamoże być? - Może - zgodził się wspaniałomyślnie Herman. -Może - potwierdziłaZofia. - Za spokojna - orzekł Gienio, wyślizgnął się z pasów i usiłując zachować równowagę, próbował przedrzeć się na przednie siedzenie. -Chwileczkę -a kolega dokąd się pcha? -zapytałem. - Do radia - odpowiedział Gienio, zawisając między przednima tylnym siedzeniem. -W jakim celu? -uwolniłem Gienia z pułapki i nie zwracając uwagi na nieustające przebieranie łapami, posadziłem go zpowrotem z tyłu. - Zapnij pas - powiedziałem. -Znajdę coś ciekawszego - Gienio ponowił próbę przedarcia się na miejsce obok kierowcy. 130. - Znajdź jakiś czadzik, Gieniu. Na przykład kacza mamę-poleciła Julka, jak zwykle przekręcając tytuł ulubionego utworu. Zmieniłem stację. - To nie jest kacza mama. Dlaczego niepuścisz kaczamamy? - To nie odtwarzacz CD, tylko radio. To nie ja decydujęo tym, jakie puścić utwory - wyjaśniłem Julce, dlaczego nie makacza mamy, tylko jest co innego. - Ja znajdę, ja! -Gienio znowu zawisłmiędzy fotelami. - Albo się w tej chwili uspokoisz, albo wracamy. I wskoczzpowrotem w pasy. - O, to może być -powiedziała Julka. -Tak, to jest dobre- zgodził się Herman. Zofianicnie powiedziała, bo przeskoczyła z siedzenia natylną półkę i beztroskosię na niej rozłożyła. Herman teżpostanowił zmienić miejsce i wskoczył Julce na kolana. A Gienio poraz kolejny zawisł międzyfotelami. No tak, rozpoczęły sięnormalne podczas jazdy wędrówkikotów. - Gdzie się pchasz? - w moim głosie zabrzmiała nutka zniecierpliwienia. - Chcę pogłośnićradio - powiedział Gienio. -A niemożeszpoprosić? - Mogę. -No to poproś. - Duży, proszę, poglośnij radio - powiedział, przedrzeźniając mnie, Gienio. 131. - Proszę. -Jeszcze, jeszcze - zakomenderowała z fotelika Julka. - Tak, tak - zawtórował Herman. - Dajna maksa i otwórzokna. - Po co? - zapytałem. - No, żeby wszyscy wiedzieli, że jedziemy - wyjaśnił Gienio. -Nie musząwiedzieć- odpowiedziałem, nieczuły na prośby. - Noto przynajmniej, jak będziemypodjeżdżać podprzedszkole, to zacznij trąbić - pertraktowała Julka. -Rozumiem, chcecie podjechać z fasonem. - Z wazonem? - włączyła się dodyskusji Zofia. -Z jakim wazonem? O czym tymówisz? - Mówięo takim szklanym przedmiocie, w którym trzymasię kwiatki. -Gienio,zapytaj Dużego,o co mu właściwie chodzi, bo jależę na głośnikui nie bardzo tu słyszę - poprosiła Zofia. - Teraz przynajmniejwiem, dlaczego wydawałomi się, że jeden głośnik niedziała. A to ty na nim leżysz. - Duży mówi, żety nanim leżysz - krzyknął doZofii Gienio. - Nie,ja leżę na głośnikua nienaDużym - zaprotestowała Zofia. - Powiedz Dużemu, że ma przewidzenia. 132. - Duży, masz przewidzenia - powtórzył Gienio. Atmosfera w samochodzie powoli zaczynała przypominaćwnętrze kurnika rano, to znaczy o tej porze, kiedy wszystkie kurygdaczą. Każdy miałcoś do powiedzenia i zrobił się taki gwar,że przestałem słyszeć oba głośniki. - Cisza! - krzyknąłem. - Co się stało? -wszyscyzamilkli, - Jesteśmy namiejscu. -Hurra! - zaczęlitak się wydzierać ipodskakiwać,aż pomyślałem,żeza chwilęrozniosąmi wstrzępy całysamochód. Spokój, to nie duża przerwaw klasie. Wysiadamy. - No jasne - Gieniojuż był przy drzwiach. -My wysiadamy. Toznaczy ja i Julka. Wy poczekacie-powiedziałem. - Ato niby dlaczego? - Herman natychmiast znalazł sięobok Gienia. - Dlatego, że jakoś nie widzężadnych dzieci, które przynosiłyby do przedszkola koty albo jakieś inne zwierzątka - odpowiedziałem. -Przecież tu nikogonie widać - zauważyła Zofia. - No właśnie. O czym to świadczy? -zapytałem. - To świadczy o tym. - zaczęła Zofia. - Że jesteśmy spóźnieni i żewszyscy są już w środku - dokończyła Julka. 133. - No to sprawdzimy. Ja ciągle nie jestem pewien, czy tacała historia z zawodami jest prawdą. Wypoczekacie na naswsamochodzie