Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Krajowcy mówią, że ta góra jest słupem niebios. Od niej też ci ludzie otrzymali nazwę, bo nazywają się At la ntami. Podobno nie jedzą oni nic żyjącego i nie mają żadnych sennych widzeń. Herodot Dzieje (454 rok przed Chrystusem) Gdy wielki rolls corniche zjechał z ergów i ruszył w kierunku oazy w Ghardaja, ujrzałam przed sobą bezkresne przestrzenie czerwonych piasków rozciągające się we wszystkich kierunkach. Osobie spoglądającej na mapę geografia Algierii wydaje się niezwykłe prosta - przypomina przewrócony dzban. Jego dzióbek, na samym dole granicy z Marokiem, zdaje się wlewać wodę do sąsiednich krain zachodniej Sahary i Mauretanii. Uchwyt tworzą gruby na pięćdziesiąt mil pas nawodnionej ziemi wzdłuż północnego wybrzeża i trzystumilowa wstążka gór położonych na południu. Reszta kraju to pustynia. Za kierownicą siedziała Lily. Jechałyśmy już od pięciu godzin i pokonałyśmy trzysta sześćdziesiąt mil serpentyn prowadzących na pustynię. Podczas tego wyczynu Carioca leżał wciśnięty pod siedzenie, głośno skomląc. Ja jednak niczego nie dostrzegałam; byłam zbyt zajęta tłumaczeniem na głos dziennika, który podarowała nam Minnie - mrocznej, tajemniczej opowieści o Francji, terrorze i zakonnicy Mireille, która poszukiwała szachów z Montglane. Podobnie jak my. Teraz wiedziałam, skąd Minnie zna historię tego kompletu - jego tajemniczej mocy, zawartego w nim wzoru i śmiertelnie niebezpiecznej gry. Gry, która ciągnęła się z pokolenia na pokolenie, zagarniając po drodze graczy takich, jak Lily i ja, Solarin i Nim, a nawet samą Minnie. Gry toczącej się na tych obszarach, które właśnie przemierzałyśmy. - Sahara - powiedziałam, podnosząc głowę znad książki, gdy zaczęłyśmy zjeżdżać w kierunku Ghardaji. - Czy wiesz, że ona wcale nie zawsze była największą pustynią świata? Miliony lat temu Sahara była największym śródlądowym morzem. W ten właśnie sposób powstały owe wielkie złoża ropy i naturalnego gazu - poprzez rozkład maleńkich morskich stworzeń i roślin. Alchemia Natury. - Naprawdę? - skomentowała sucho Lily. - Mój wskaźnik poziomu paliwa mówi wyraźnie, że trzeba się gdzieś zatrzymać, by napełnić bak płynem z tych morskich żyjątek. Chyba najlepiej zrobić to w Ghardaji. Jeśli wierzyć tej mapie, którą dała nam Minnie, jest to jedyne miasteczko na tej trasie. - Nie widziałam jej. - Chodziło mi o mapę, którą Minnie narysowała, by zaraz ją zniszczyć. - Liczę na to, że masz dobrą pamięć. - Jestem szachistką - odparła Lily, jakby to wszystko wyjaśniało. - To miasto, Ghardaja, nazywało się kiedyś Khardaja - powiedziałam, wracając do dziennika. - Wygląda na to, że nasza przyjaciółka, Mireille, zatrzymała się tutaj w roku 1793. - Zaczęłam czytać: Zatem przybyliśmy do miejsca zwanego Khardaja, odberberyjskiej bogini Kar - czyli bogini księżyca - którą Arabowie nazywają „Libia”, czyli „kapiąca od deszczu”. Panowała nad śródlądowym morzem od Nilu aż po Ocean Atlantycki; syn jej, Feniks, założył imperium fenickie; a powiadają, że jej ojcem byl sam Posejdon. Znana jest w różnych krajach pod różnymi imionami: Isztar, Astarte, Kali, Kybele. Z niej, jak z morza, wychodzi cale życie. Tutaj zwą ją Białą Królową. - Mój Boże - rzekła Lily, oglądając się do tyłu przed wjazdem do Ghardaji. - Chcesz powiedzieć, że to miasteczko zostało nazwane imieniem naszego arcywroga? Więc może wylądujemy na białym polu! Lektura dziennika wciągnęła mnie do tego stopnia, że jadące za nami ciemnoszare renault zauważyłam dopiero wtedy, gdy zahamowało z piskiem i ruszyło naszym śladem przy zakręcie do Ghardaji. - Czy myśmy już wcześniej nie widziały tego samochodu? - spytałam Lily. Kiwnęła głową, nie odrywając oczu od drogi. - W Algierze - odparła spokojnie. - Stał trzy miejsca od nas na ministerialnym parkingu. Ci sami dwaj faceci są w środku; minęli nas w górach jakąś godzinę temu, więc dobrze się im przyjrzałam. Cały czas za nami jadą. Myślisz, że nasz dobry druh, Szarrif, ma z tym coś wspólnego? - Nie - powiedziałam, spoglądając we wsteczne lusterko. - To samochód z ministerstwa. I nawet wiem, kto go wysłał. Zdenerwowanie nie opuszczało mnie od chwili, gdy wyjechałyśmy z Algieru. Po wyjściu z kasby zadzwoniłam z budki do Kamela, by powiadomić go, że wyjeżdżam na kilka dni. Usłyszawszy to, zapienił się z wściekłości. - Zupełnie pani oszalała? - wrzasnął przez trzaski na linii. - Przecież wie pani, że jak najszybciej muszę mieć ten model komputerowy! Wszystkie dane mają się znaleźć na moim biurku przed końcem tego tygodnia! Projekt, nad którym pani pracuje, jest superpilny. - Niech pan posłucha, niedługo wrócę - uspokoiłam go. - A ponadto wszystko jest gotowe. Zebrałam dane z krajów, które pan podał, i wprowadziłam je wszystkie do komputerów w Sonatrach. Mogę zostawić panu listę instrukcji, jak uruchomić program; wszystko jest przygotowane. - Gdzie pani teraz jest? - przerwał mi Kamei, niemal rzucając się na mnie z drugiego końca linii. - Jest pierwsza godzina. Już od dawna powinna pani być w pracy. Na parkingu znalazłem ten idiotyczny samochód z kartką za wycieraczką. Teraz przed moimi drzwiami czatuje Szarrif, licząc, że panią znajdzie. Powiedział, że przemyca pani samochody, udziela schronienia nielegalnym imigrantom, i wspomniał coś jeszcze o złośliwym psie! Czy mogłaby mi pani łaskawie wyjaśnić, co się właściwie dzieje? Świetnie. Gdybym wpadła na Szarrifa przed zakończeniem misji, wszystko by przepadło. Musiałam włączyć w to Kamela - przynajmniej częściowo. Powoli zaczynało brakować mi sprzymierzeńców. - W porządku - odparłam. - Moja przyjaciółka wpadła w tarapaty. Przyjechała do mnie w odwiedziny, lecz nie ma podstemplowanej wizy. - Mam jej paszport przed sobą na biurku - prychnął wściekle Kamei. - Szarrif go przyniósł. Ona nawet nie dostała wizy! - Kwestia czysto techniczna - powiedziałam szybko. - Ma podwójne obywatelstwo i drugi paszport. Przecież mógłby to pan załatwić w taki sposób, że wszystko wyglądałoby tak, jak trzeba. Przy okazji zrobiłby pan idiotę z Szarrifa... W głosie Kamela zabrzmiał chłód. - Mademoiselle, bynajmniej nie zależy mi na tym, by zrobić idiotę z szefa tajnej policji! - Po chwili jednak złagodniał. - Choć nie jestem do końca przekonany, postaram się jakoś pomóc. Tak się składa, że wiem, kim jest ta młoda kobieta. Znałem jej dziadka. Był bliskim przyjacielem mojego ojca, grywali wspólnie w szachy. No cóż - atmosfera się zagęszczała! Skinęłam ręką na Lily, która spróbowała wcisnąć się do budki i przyłożyć ucho do słuchawki