Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Skoro to sen, niechaj wszystko w nim będzie tak jak ja chcę - odezwała się. - Jestem królową kraju, do którego trafiłeś, i dzisiaj jesteś moim sługą. Ja będę rozkazywać, ty słuchać. Lecz nocą... Nocą ty będziesz rozkazywać, a ja będę słuchać... A potem... Potem się obudzisz. - Uśmiechnęła się dziwnie, przesuwając szybko wąskim językiem po jaskrawych wargach. Conan drgnął mimo woli, wyczuwając w jej ostatnich słowach niebezpieczeństwo. Ale za bardzo jej pragnął. - Zgadzam się, piękna królowo - odparł. - Rozkazuj, a będą ci wiernie służył przez cały dzień. A potem obudzę się z nadzieją, że znowu mi się przyśnisz - rzekł i z zadowoleniem zabrał się za jedzenie. Muzykanci zaczęli grać głośniej i na środek sali wybiegło kilkanaście dziewcząt. Ich giętkie ciała były ledwie osłonięte skrawkami materiału, połyskującymi od ogromnej ilości drogich kamieni i złota. Braki w odzieży wyrównywały klejnoty, którymi tancerki były dosłownie obwieszone. Stanęły w półkolu i zamarły, nie odrywając wzroku od Conana i królowej. Władczyni skinęła lekko głową i dziewczęta zaczęły tańczyć. Pobrzękując bransoletami i wyginając się, schodziły się i rozchodziły w wyszukanych figurach. Conanowi swym tańcem przypominały żmijki z ornamentów na posadzce i ścianach sali. Dziwna, urzekająca muzyka i migotanie giętkich, smagłych ciał hipnotyzowały. Cymmerianin zapomniał o mięsie i winie. Jedynie królowa przez cały czas władała jego uwagą. Z rzadka spoglądał na tańczące dziewczęta, częściej przenosił wzrok na ich panią. Ona zaś podnosiła do ust puchar i odpowiadając mu zagadkowym uśmiechem, szybko wodziła po ustach różowym językiem. Conan nie zauważył upływu czasu. Muzyka dawno umilkła, dziewczęta gdzieś znikły. W ogromnej sali siedział tylko on i rudowłosa władczyni, przy drzwiach stały dwie piękne strażniczki z obnażonymi mieczami. - Jakie jest twoje imię, pani - zapytał Conan, dopijając wino. - Jak mam cię nazywać tej nocy? Zaśmiała się i błysnęła oczami. - Czy ma to dla ciebie jakieś znaczenie? Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, na imię mi Frinia. A teraz, sługo, posłuchaj rozkazu swojej królowej. Pójdziesz z moimi dziewczętami do miasta, gdzie będziesz je chronił. Chcę świeżych owoców! Pamiętaj, że mieszczanie mają zakaz zbliżania się do mojego pałacu. Jesteś silny i śmiały, dla ciebie będzie to nie służba, lecz przyjemność! Zaśmiała się znowu, klasnęła w dłonie i drzwi otworzyły się. Do sali wbiegły służące, niosąc piękną suknię w pastelowych kolorach, szkatułki z klejnotami, flakoniki i dzbanuszki. Dwie z nich podeszły do Conana i gestem nakazały mu iść za sobą. Zanim zamknęły się drzwi, obejrzał się i zobaczył, jak dziewczęta pomagają królowej zdjąć suknię, szykując ją do kąpieli. Potrząsnął oszołomioną głową i ruszył niechętnie za służącymi, które ciągnęły go na galerię prowadzącą na dziedziniec. Otoczony niewysokimi murami, z szemrzącą fontanną pośrodku, ukryty w różach i bluszczu, przestronny, wyłożony kamieniami dziedziniec bardziej przypominał ogród. Czekały tu na Conana trzy służące z wielkimi koszami i dwie młode wojowniczki w kolczugach, z mieczami przy pasach. Służące, które przyszły z Conanem, kazały otworzyć bramę. Pięć dziewcząt szło na przodzie, on i strażniczki zamykali malutką procesję. Pałac Frinii tonął we wspaniałych ogrodach i niewielkich zagajnikach. Do miejskiej ulicy prowadziła szeroka droga, obsadzona smukłymi, wysokimi drzewami. Gdy byli już dość daleko od pałacu, Conan obejrzał się i oniemiał z zachwytu. Nawet w Szaissie, z jej wieżami-pałacami, nie widział czegoś tak pięknego. Ponad ciemnozielonymi liśćmi ogrodów wznosiły się lekkie budyneczki z białego kamienia, z licznymi wieżami i wieżyczkami, ażurowymi przejściami i galeriami. Zielone dachy ze złotymi iglicami i profilowanymi rynnami odcinały się ostro na tle oślepiająco niebieskiego nieba z puszystymi obłokami. Mury nie były ozdobione mozaiką ani drogocennymi kamieniami. Nie było takiej potrzeby. W oprawie zieleni i nieba pałac sam sprawiał wrażenie rzadkiego klejnotu. Idąc za rozmawiającymi cicho służącymi, Conan oglądał się co chwila, zachwycając się tonącym w zieleni pałacem. "Po co tu właściwie jestem? Żeby zachwycać się pałacem i niebem, a nocą spać z królową? Przeklęte czary! Znowu będę się błąkał jak w Szaissie!", przeszła mu przez głowę niespodziewana myśl. Zacisnął zęby i odwrócił się. Widział już tylko złośliwe, kpiące oczy Ragona Satha. On, potężny król Conan, znowu dał się złapać na kobiece sztuczki. Frinia z pewnością jest czarodziejką. Kto wie, czym skończyłaby się ta noc namiętności... Odechciało mu się miłosnych igraszek, stracił humor i szedł ponuro obok surowych strażniczek. Znowu był dawnym Conanem, zdolnym stawić opór każdym czarom. Ogrody niespodziewanie skończyły się i przy drodze wyrosły domy mieszczan. Szli teraz ulicami pięknego, czystego miasta. Wszędzie niewielki oddział witały wystraszone spojrzenia i zatrzaskujące się drzwi sklepików. Przechodnie skręcali pospiesznie w boczne uliczki, byle tylko nie spotkać się z nimi. Zajęte wesołą pogawędką służące nie zwracały na to uwagi. Wreszcie wyszli na bazar. Conan od razu poczuł, że coś jest nie w porządku. Nie słychać było wesołego przekrzykiwania się sprzedawców i zwykłego zgiełku kupujących. Na drzwiach kramów wisiały wielkie, zardzewiałe zamki. Chłopcy nawoływacze nie zachwalali dźwięcznymi głosami towarów, nie zapraszali klientów do kramów. Siedzący przed drzwiami sklepików starcy i staruszki obojętnie lub z przestrachem spoglądali na przechodzące służące