Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Dokąd? Drobny mężczyzna nie odpowiedział. Zdecydowanym krokiem oddalił się od budynku, Jesse zaś zrozumiał, że nie powinien był pytać. Poszedł ulicą za odchodzącym, trzymając torbę w lewej ręce. Z portu napłynęła mgła. Boston pachniał szarą wilgocią, rozpadającymi się nabrzeżami, zdechłymi rybami i nieczystościami. Nawet tutaj, w Enklawie Bezpieczeństwa Morningside, gdzie część opłat za świadczenia, pozostała z wydatków na bezpieczeństwo, kierowana była na uprzątanie ulic. Mrok przeświecały żółte latarnie, wyniesione aż na wysokość dwunastu pięter, lecz stojące blisko siebie. Nawet posiadający przywilej ubezpieczenia nie mogli sobie pozwolić na ogrzewanie dużych przestrzeni. Tam gdzie pójdą, ciepła w ogóle nie będzie. Jesse szedł za drobnym mężczyzną schodami do kolejki podziemnej. Człowiek zapłacił za nich obu. Ten gest pełnej godności donkiszoterii rozśmieszył Jessego. W świetle mógł przyjrzeć mu się dokładniej. Był starszy niż doktor początkowo myślał; wokół oczu miał siatkę zmarszczek, a za długimi, wąskimi wargami bardzo popsute zęby. Prawdopodobnie nigdy w życiu nie miał ubezpieczenia dentystycznego. Co tam było w jego wynikach badania genetycznego? Boże, co za system. - Jak mam cię nazywać? - zapytał, gdy czekali na peronie. Na wszelki wypadek mówił po cichu. - Kenny. - W porządku, Kenny - rzekł Jesse i uśmiechnął się. Kenny nie odpowiedział uśmiechem. Jesse powiedział sobie, że nie powinien się za to obrazić; nie spotkali się przecież na stopie towarzyskiej. Patrzył na szyny, póki nie nadjechała kolejka. O tej porze jedynymi pasażerami byli trzej srogo wyglądający mężczyźni, dwóch czarnych i jeden biały, oraz młoda dziewczyna, Latynoska w głęboko wyciętej, czerwonej sukni, której z oczu patrzało jeszcze gorzej. Po minucie Jesse zdał sobie sprawę, że władzę nad nią sprawuje jeden z czarnych, siedzący na drugim końcu wagonu. Ostrożność nakazała Jessemu nie spojrzeć na nią ponownie. Nie mógł jednak powstrzymać się od ciekawości. Wygląd miała zdrowy. Cała ich czwórka miała zdrowy wygląd, podobnie zresztą i Kenny, jeśli nie brać pod uwagę zębów. Być może żadne z nich nie należało do kategorii, której nie przysługiwało ubezpieczenie, może po prostu nie zdołali znaleźć pracy. Albo nie chcieli. Osąd nie należał do niego. Cały sens tego, co robił, na tym polegał, prawda? Dwa poprzednie wypadki były tak łatwe, jak obiecywał Mikę. Szwy założone młodej dziewczynie na ranę mięśnia trójgłowego, zadaną podczas bójki na noże, oraz leczenie dziecka, oparzonego wrzątkiem z garnka, który spadł z kuchenki. Obie rodziny były bardzo wdzięczne, także pełne szacunku. Wiedziały, jakie ryzyko podejmuje Jesse. Gdy opatrzył dziecko i zostawił antybiotyki i środki przeciwbólowe na czymś, co wzruszająco udawało stół kuchenny: desce, położonej na nieczynnym kaloryferze, młoda latynoska matka chwyciła jego dłoń i okryła pocałunkami. Zakłopotany odwrócił się do jej męża, chcąc coś powiedzieć, chcąc wyjaśnić, że nie jest jednym z owych pretensjonalnych, sporadycznie objawiających się altruistów, przypadkiem posiadającym dyplom lekarza. - Uważam, że nasz system śmierdzi. Nigdy nie powinno się pozwalać towarzystwom ubezpieczeniowym odmawiać polisy na podstawie wzorca genetycznego dla wykrycia potencjalnych chorób, a pracodawcom nie powinno się pozwalać na obniżanie kosztów przez najem na podstawie stanu zdrowia. Gdyby ten kraj był cywilizowany, mielibyśmy w tej chwili państwową służbę zdrowia! Latynos popatrzył na niego z pełną obojętnością. - Niektórzy z nas próbują to poprawiać - dodał Jesse. To samo powiedział Jessemu i Annie Mikę, czyli doktor Michael Cassidy na zakończenie długiego, nocnego pijaństwa na cześć osiągnięcia przez wszystkich połowy okresu stażu. Choć, patrząc na to z perspektywy czasu, Jessemu wydawało się, że Mikę nie wypił zbyt wiele. Ani też niewiele powiedział wprost. Wszystko to było dawaniem do zrozumienia, sondowaniem, udającym niedbałe filozofowanie. Ale Anna zrozumiała i odmówiła natychmiast. - Boże, Mikę, możesz zostać wyrzucony ze szpitala! Przepisy zabraniają stażystom narażanie szpitala na groźbę procesu o błąd w sztuce leczenia nie ubezpieczonych. Na tym nie można zarobić. Mikę uśmiechnął się i pokręcił kieliszek w swych długich jak u pianisty palcach. - Doktorom wolno leczyć każdego, kogo zechcą, na własne ryzyko, nawet nie ubezpieczonych. Sprawa Carter kontra Sunderland. - Nie w czasach, gdy szpitale płacą ich ubezpieczenie od odpowiedzialności za błąd w sztuce, a szpital skorzysta ze swego prawa zabronienia im tego. Janisson kontra Lechchevko. Mikę roześmiał się swobodnie. - Więc zapomnijcie o tym oboje. To tylko rozmowa towarzyska. - Ale czy ty sam ryzykujesz... - zaczęła Anna. - To nie jest w porządku - przerwał jej Jesse. Czyż nie widziała, że Mikę nie chciałby oskarżyć sam siebie w takiej sprawie i że tak wielka cześć ludności nie może uzyskać ubezpieczenia? Co roku podwyższają bariery, rzekomo na podstawie skanów genetycznych, a te biedne brudasy nawet jeszcze nie zdążyły zachorować! Mówił coraz głośniej. Anna nerwowo rozejrzała się po barze