Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Była wtedy ledwie dzieckiem, ale bardzo ładnym, jak mówili. Konrad wychował ją na dobrą daisanitkę, bo pochodziła spośród pogańskich czcicieli ognia. Kiedy osiągnęła odpowiedni wiek, wziął ją na swoją konkubinę, ale ze wszystkich jego żon i konkubin tylko ona zaszła z nim w ciążę. Może znała jakieś wschodnie czary, ponieważ plotkowano, że Konrad był bezpłodny w wyniku klątwy, rzuconej na niego przez jedną z Zaginionych, którą zgwałcił jako chłopak. Ermanrich znów zakaszlał i podniósł brew. - Nie wierzysz mi? - spytał Baldwin; jego policzki drgały od powstrzymywanego uśmiechu. - A w którą część mam uwierzyć? - A co potem? - przerwał Ivar, próbując wyobrazić sobie Jinnijkę, ale miał przed oczami tylko Liath. Myśl o niej wywoływała ból serca. - Urodziła chłopca, drugiego Konrada, którego znacie jako Konrada Czarnego. Odziedziczył marchię po ojcu. Wiecie, ona nadal żyje, ta Jinnijka. Nie znam jej starego imienia, ale ochrzcili ją porządnym daisanickim imieniem, Mariya czy Miryam. Coś w tym stylu. - Pozwolili bękartowi dziedziczyć? - Ermanrich był sceptyczny. - Nie, nie. Pod koniec życia, kiedy miał wyznaczać następcę, Konrad Starszy ogłosił, że cały czas był z nią ożeniony. Najpierw sprowadził diakonisę, aby zaświadczyła, że była obecna podczas ceremonii, ale się okazało, że miała tylko dziesięć lat, kiedy to małżeństwo miało zostać zawarte. Ostatecznie Konrad zapisał wielki kawał ziemi biskupinie i ona się zgodziła, że Bóg usankcjonował związek przed narodzinami dziecka. Patrzcie! Zrobiłem otwór! - Pochylił się i przytknął swój idealny nos do drewna, zamknął jedno oko, a drugim wpatrywał się w maleńką szparę. Potem się cofnął, kręcąc głową. - Widzę tylko kurzajki. Wiedziałem, że będą miały kurzajki. - Najdroższy Baldwin, skazany przez kurzajki na życie w klasztorze - rzekł Ermanrich, jakby ogłaszał wyrok. - A teraz odsuń się i pozwól mi spróbować. - Cicho - powiedział Ivar. - Idzie lord Reginar ze swymi psami. Lord Reginar miał sforę pięciu „psów” - drugorocznych nowicjuszy - i szczupłą twarz o niezdrowym wyglądzie, spowodowanym głównie przez wiecznie skwaszoną minę. - A to co? - zapytał, zatrzymując się przy trzech pierwszoroczniakach. Przytknął do ust kawałek bardzo cienkiego płótna, jakby ich odór go denerwował. - Czyżbyście się modlili? - Oczywiście coś insynuował, ale co: nie wiedzieli. Ivar stłumił chichot. Pogarda Reginara była tak żałosna, szczególnie porównana do pogardy Hugona, że zawsze go rozśmieszała. Ale syn hrabiego nigdy nie śmiał się z syna księżnej, który na dodatek nosił złoty torkwes, symbolizujący królewską krew i odległego pretendenta do tronu. Ermanrich złożył dłonie i oparł się o płot, zasłaniając wyraźne ślady cięć. Zaczął mamrotać psalm śpiewnym głosem używanym podczas modlitw. Baldwin uśmiechnął się szeroko do młodego lorda. - Jakże to miło z waszej strony, żeście nas dziś raczyli obdarzyć swą uwagą, lordzie Reginarze - powiedział bez śladu sarkazmu. Ermanrich się zadławił. Reginar znów dotknął ust chusteczką, ale nawet on - najmłodszy syn księżnej Rotrudis i siostrzeniec matki Scholastyki oraz króla Henryka - nie był odporny na czar Baldwina. - To prawda - rzekł - że dwaj ludzie z marchii i syn jakiegoś hrabiego nie mogą liczyć, że ktoś taki jak ja zwróci na nich uwagę codziennie, ale przecież macie prawo spać obok mnie jak inni. - Wskazał swych akolitów, nierozróżnialne zbiorowisko chłopców z dobrych rodzin, którzy mieli nieszczęście wstąpić do klasztoru w zeszłym roku, wraz z Reginarem i z potrzeby - lub musu - znaleźli się na jego orbicie. - Błagam was - powiedział słodko Baldwin - nie zapominajcie o naszym towarzyszu Zygfrydzie. Jestem pewien, że on również nie jest nieczuły na zaszczyt, jaki nam okazujecie. Ermanrich rozkaszlał się okrutnie. Jeden z chłopców za plecami Reginara zachichotał, a młody lord odwrócił się i uderzył go na odlew. Potem odwrócił się i odszedł, z psiarnią biegnącą za nim truchcikiem. W tym momencie Zygfryd wybiegł z dormitorium, z rozpromienioną twarzą, szaty powiewały wokół niego. Nie zauważył Reginara. Nigdy go nie zauważał. I to była najgorsza obraza, choć Reginar nigdy nie zrozumiał, że Zygfryd zwracał uwagę tylko na swoje studia, modlitwy i - teraz - trzech przyjaciół. - Usłyszałem najwspanialszą wiadomość - powiedział Zygfryd, gdy się przy nich zatrzymał. Ukląkł z wprawą nabytą przez lata ćwiczeń, ponieważ Zygfryd, jak sam radośnie przyznawał, wiedział już w wieku pięciu lat, kim chciał być: mnichem. - To było okrutne - rzekł Ermanrich. - Co? - spytał Zygfryd. Baldwin uśmiechnął się. - Biedny Reginar. Nie może znieść, że jego własna ciotka, matka Scholastyka, upodobała sobie syna zwykłego rządcy i obdarza swymi łaskami - i naukami - tak nisko urodzone stworzenie miast swego siostrzeńca. - Ojej - powiedział Zygfryd. Nagle się zmartwił. - Nie chciałem, żeby ktokolwiek był zazdrosny. Nie walczyłem o uwagę matki Scholastyki, a jednak... - jego twarz przybrała wyraz czystej kontemplacji - mieć przywilej studiowania z nią i bratem Metodiuszem..