Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jesteœmy wobec nich odpowiedzialni. Nie jesteœmy rz¹dem, Agnes, nie mo¿emy wyrzucaæ pieniêdzy na grupie, bezsensowne projekty. - Mog³oby to uratowaæ miliardy istnieñ. Uczyniæ z Ziemi lepsze miejsce do ¿ycia. - Tak samo jak lekarstwo na raka. Pracujemy nad tym, ale to, Agnes, nie przynios³oby zysku, a kiedy nie ma zysku, mo¿esz za³o¿yæ siê o wszystko, ¿e ta kompania na to nie pójdzie! - Zysk! - krzyknê³a Agnes. - Tylko to was obchodzi?! - Osiemnaœcie milionów akcjonariuszy wymaga tego ode mnie, bo inaczej dostanê kopniaka w ty³ek i pójdê na emeryturê! - Vaughan, jeœli chcesz zysków, dam ci je! - Chcê zysków. - Wiêc ci powiem, gdzie mo¿esz je znaleŸæ. Ile sprzedajecie w Indiach? - Dostatecznie du¿o, by osi¹gn¹æ zyski. - Porównaj je do sprzeda¿y w Niemczech. - W porównaniu z Niemcami Indie nic nie znacz¹. - A jak wiele sprzedajecie w Chinach? - Dok³adnie nic. - Ci¹gniecie zyski z niewielkiej czêœci œwiata: Europy Zachodniej, Japonii, Australii, Afryki Po³udniowej i Stanów Zjednoczonych Ameryki Pomocnej. - Równie¿ z Kanady. - I z Brazylii, ale wiêksza czêœæ œwiata jest dla was zamkniêta. - S¹ za biedni - Vaughan wzruszy³ ramionami. - W Balonie nie byliby biedni. - Nagle naucz¹ siê czytaæ? Ni st¹d, ni zow¹d nauczyliby siê obs³ugiwaæ komputery i skomplikowane urz¹dzenia telefoniczne? - Tak! -powiedzia³a z moc¹ i mówi³a dalej, opisuj¹c œwiat, gdzie ludzie, którzy dotychczas z trudem zarabiali na utrzymanie uprawiaj¹c marn¹, pozbawion¹ wody glebê, mogliby nagle wyprodukowaæ wiêcej ¿ywnoœci ni¿ na w³asne potrzeby. - A to oznacza klasê woln¹ od uci¹¿liwej pracy. To oznacza konsumentów. - Mieliby na sprzeda¿ tylko ¿ywnoœæ. Kto potrzebuje ¿ywnoœci w odleg³oœci kilku milionów kilometrów od Ziemi? - Czy ty w ogóle nie masz wyobraŸni?! Nadmiar ¿ywnoœci oznacza, ¿e jedna osoba mo¿e wykarmiæ piêæ, dziesiêæ, dwadzieœcia lub sto. Nadmiar ¿ywnoœci oznacza, ¿e mo¿ecie tam ulokowaæ wasze œmierdz¹ce fabryki! Oznacza te¿ nieograniczone zasoby energii s³onecznej, bez nocy, chmur i zimnej pory roku. Pracê trójzmianow¹. Zyskacie doœæ si³y roboczej i odpowiedni rynek zbytu. Bêdziecie mogli wyprodukowaæ tam wszystko, co wytwarzacie tutaj, ale taniej. Osi¹gniêcie wiêksze zyski i nikt nie bêdzie g³odowa³! PóŸniej w pokoju zapad³a cisza, poniewa¿ Vaughan zamyœli³ siê g³êboko nad jej s³owami. Serce Agnes wali³o jak m³ot. Oddycha³a szybko. Czu³a siê zak³opotana swoj¹ p³omienn¹ mow¹; podobne zachowania nie by³y w modzie. - Prawie mnie przekona³aœ - rzek³ Vaughan. - Mam tak¹ nadziejê. Za minutê stracê g³os. - S¹ tylko dwa problemy. Po pierwsze, owszem, przekona³aœ mnie, ale ja jestem rozs¹dniejszym i bardziej podatnym na perswazjê cz³owiekiem ni¿ urzêdnicy i rady dyrektorów IBM oraz ITT, i to oni podejmuj¹ ostateczne decyzje, a nie ja. Nie pozwalaj¹ mi wydaæ wiêcej ni¿ dziesiêæ miliardów na ka¿dy projekt bez ich aprobaty. Móg³bym zbudowaæ pierwszy statek - ale ani jednego wiêcej. A ten pierwszy statek sam nie przyniesie zysków. Dlatego muszê ich przekonaæ, co jest niemo¿liwe, albo straciæ pracê - czego nie chcê. - Albo nic nie zrobiæ - powiedzia³a Agnes z pogard¹. Wiedzia³a ju¿, ¿e Malecker odmówi. - A drugi problem jest identyczny z pierwszym. Jak zdo³am przekonaæ radê dyrektorów dwóch najwiêkszych korporacji na œwiecie, by zainwestowali miliardy dolarów w projekt, który w zupe³noœci zale¿y od wykszta³cenia, przeszkolenia lub choæby porozumienia siê z niepiœmiennymi dzikusami i ch³opami z najbardziej zacofanych krajów na Ziemi? W jego g³osie brzmia³a s³odka nuta rozs¹dku, ale Agnes nie by³a przygotowana na wys³uchiwanie rozs¹dnych argumentów. Je¿eli Vaughan powie nie, koniec z jej projektem. Nigdzie indziej nie mo¿e pójœæ. - Ja jestem dzikusk¹-analfabetk¹! - niemal wrzasnê³a. - Chcesz pos³uchaæ jêzyka i bo? - Nie czekaj¹c na odpowiedŸ, wybe³kota³a kilka zapamiêtanych z dzieciñstwa s³ów. Prawie nie wiedzia³a, co znacz¹ - przytoczy³a tylko zdania, które przypomnia³a sobie w gniewie. Niektóre jednak skierowa³a do swojej matki. Mamo, przyjdŸ tu, pomó¿ mi. - Moja matka by³a niepiœmienn¹ dzikusk¹, która mówi³a p³ynnie po angielsku. Mój ojciec by³ tak¿e dzikusem, a mówi³ lepiej po angielsku od niej, zna³ te¿ francuski i niemiecki, pisa³ piêkne wiersze w jêzyku i bo. Mia³ te¿ doœæ si³y, by przetrwaæ w czasie, gdy Biafra walczy³a o prze¿ycie. I chocia¿ s³u¿y³ w domu amerykañskiego korespondenta, wcale nie by³ analfabet¹! Czyta³ ksi¹¿ki, o których ty nawet nie s³ysza³eœ. Ten Afrykanin zgin¹³ w konflikcie miêdzy-plemiennym, kiedy wszyscy tamci wspaniali, wykszta³ceni Amerykanie, Europejczycy i Azjaci patrzyli spokojnie, licz¹c zyski ze sprzeda¿y broni do Nigerii. - Nie wiedzia³em, ¿e jesteœ Biafrank¹. - Nie jestem. Biafry nie ma. Nie na tej planecie. Ale tam, w górze, Biafra mog³aby istnieæ, i wolna Armenia i niezale¿na Erytrea, i nie zniewolony Quebeck, Ainowie i Bangladesz, i nikt nie by³by g³odny, a ty twierdzisz, ¿e to wszystko dzikusy... - Oczywiœcie, ¿e mo¿na ich wykszta³ciæ, ale... - Gdybym urodzi³a siê siedemdziesi¹t par¹ kilometrów dalej na zachód, nie nale¿a³abym do ludu Ibo i wyros³abym na tak zacofan¹ i tak g³upi¹, jak mówisz