Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
I tak jednak odetchnął z ulgą, gdy pierwsi Marines znaleźli się wewnątrz i zaczęli zgarniać piratów, nie napotykając oporu. - Sprawna robota, towarzyszu komandorze - powiedział cicho Denis Jourdain. - Bardzo sprawna. I sądzę, że zrobiliśmy coś, z czego naprawdę możemy być dumni. I uśmiechnął się ze smutkiem. ROZDZIAŁ XIX Caslet czekał na galerii pokładu hangarowego, aż pinasa kapitana Branscombe'a zacumuje. Stał bez ruchu, ukrywając zniecierpliwienie. Procedura cumowania została zakończona i po chwili w korytarzu pojawił się Branscombe. Eleganckie przejście ze stanu nieważkości w grawitację okrętu nie jest łatwe, kiedy ma się na sobie zbroję, ale kapitanowi udało się zrobić to bez wyrywania uchwytu, co było najczęstszym skutkiem tej ewolucji w wykonaniu Marine w zbroi. Wylądował na pokładzie i uniósł wizjer hełmu. - Do grodzi osiemdziesiątej to wrak, skipper - zameldował. - A jeden promień dotarł aż na mostek. Wygląda na to, że z połowę komputerów szlag trafił, ale moi spece twierdzą, że nie zdążyli wyczyścić pamięci. Simons właśnie próbuje wyciągnąć z bazy danych ile się da. - Doskonale. Próbowali się bronić? - Skądże, sir. - Marines generalnie byli tradycyjni, także w kwestii form grzecznościowych. - Zabiliśmy z połowę załogi, bo tylko grupa abordażowa miała na sobie skafandry próżniowe. Idioci! - Przecież byliśmy tylko bezbronnym frachtowcem, więc po co mieli się męczyć zakładaniem skafandrów? - spytał z uśmiechem Caslet. - To samo usłyszałem. Niektórzy wręcz twierdzili, że oszukiwaliśmy. - Ale z nas świnie. - Caslet złożył samokrytykę. Więc Simson zdoła coś wydobyć z ich bazy danych? Doskonale. - Nie była aż taką optymistką, sir. Ale jeśli ktoś zdoła to zrobić, to ona jest tym kimś. A póki co, mamy coś być może jeszcze lepszego. Caslet spojrzał na niego pytająco, lecz Branscombe nie patrzył na niego. Zbroje zaprojektowano z myślą o zapewnieniu maksymalnej ochrony użytkownika w ekstremalnie wrogich warunkach i dlatego hełm - poza wizjerem - był nieprzezroczystym pancernym garnkiem. Żeby jednak uniknąć przykrych niespodzianek, takich jak zajście od tyłu, miał wmontowane mikrokamery dające stuosiemdziesięciostopniowe pole widzenia wyświetlane na długim a wąskim ekraniku. Temu ekranikowi właśnie przyglądał się kapitan. Caslet obszedł go i spojrzał w głąb rury łączącej korytarz z pinasą. Zbliżali się nią dwaj Marines, a między nimi kobieta i mężczyzna w brudnych i podartych roboczych kombinezonach pokładowych. - Oficerowie? - spytał chłodno. - Nie, sir. Jeżeli mówią prawdę, to w ogóle nie należą do załogi. - Pewnie! Same niewiniątka latały tym pudłem. Już im wierzę! - Prawdę mówiąc, skipper, uważam, że mówią prawdę - powiedział niespodziewanie cicho Branscombe takim tonem, że Caslet spoważniał natychmiast i spojrzał na niego zaskoczony. - Sam pan za chwilę zobaczy dlaczego. Caslet omal nie wzruszył ramionami, ale nawet się nie odezwał. Czekał cierpliwie, aż cała czwórka stanie na pokładzie, a gdy to nastąpiło, zesztywniał - dopiero w tym momencie miał okazję dokładnie przyjrzeć się więźniom. Prolong dość skutecznie utrudnia określenie wieku, ale mężczyzna do młodych z pewnością nie należał - we włosach pojawiły się mu już pierwsze siwe pasma, a broda była tyleż zmierzwiona co szpakowata. Twarz wychudzona, poorana zmarszczkami, zapadnięte oczy, podkrążone jak u kogoś będącego na krawędzi wytrzymałości oraz świeża, paskudna blizna na prawym policzku dopełniały obrazu. Caslet dopiero po paru sekundach zorientował się, że blizna otacza cały bok głowy w miejscu, gdzie powinno być prawe ucho. Kobieta była młodsza, bo nie miała ani jednego siwego włosa, i kiedyś musiała być nader atrakcyjna, gdyż ślady urody przebijały jeszcze przez brud i wycieńczenie. Wyglądała na jeszcze bardziej zmaltretowaną od mężczyzny, a jej oczy przypominały oczy zwierzęcia zapędzonego w kąt, któremu nie pozostało już nic innego, jak tylko śmierć w walce. Były w ciągłym ruchu, obserwowały każdy cień i każdego, kto znalazł się w polu widzenia, z tak jednoznaczną intencją, że Caslet ledwie opanował odruch, by się cofnąć. Roztaczała wokół siebie prawie namacalną aurę morderczego szału podkreślaną przez grymas wściekłości, w jakim zastygła jej twarz. - Komandorze Caslet - odezwał się cicho Branscombe. - Pozwoli pan, że przedstawię: kapitan Harold Sukowski i komandor Christina Hurlman. Mężczyzna skłonił się uprzejmie, kobieta nawet nie drgnęła. Sukowski delikatnie ją objął