Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Słyszał, jak chodzi. — Nie jestem głuchy — przemawiał do siebie. — Po prostu zwariowałem. Postradałem zmysły bezpowrotnie. Rozejrzał się niespokojnie po pokoju i zgasłym wzrokiem zmierzył fotel, w którym rozsiadł się był pan Dickson. W pobliżu na parapecie leżało nadpalone cygaro. Nie, to nie był sen — rozważał w myślach — ale Bóg mi świadkiem, że rozum mnie zawodzi. Na przykład feraz mi się zdaje, że jestem głodny. Ale to może być kolejna halucynacja. Spróbujmy. Zjem jeszcze ostatnią dobrą kolację. Pojadę do Cafe Royal i być może stamtąd odstawią mnie do domu wariatów. Wychodząc z domu zastanawiał się ponuro, jakie będą pierwsze objawy jego strasznego stanu. Rzuci się na kelnera? Zje szklankę? A kiedy wsiadł do dorożki i kazał wieźć się do Nicola, zakiełkowała w nim obawa, że takiego lokalu w ogóle nie ma. Jarzące się gazowymi światłami wejście do restauracji szybko rozproszyło jego niepokoje. Z radością dostrzegł znajomego kelnera, potrawy zamówił całkiem dorzecznłe, a kolacja okazała się normalnym posiłkiem, który zjadł z przyjemnością. Na Boga — rozmyślał. — Czyżbym mógł żywić jakieś nadzieje? Może rozumowałem zbyt pochopnie? Czy postępowałem tak, jak postąpiłby Robert Skill? Robert Skill (nie potrzebuję chyba dodawać) był bohaterem powieści „Kto cofnął wskazówki zegara?" W przekonaniu autora był znakomitą i żywą postacią, czytelnikom o krytycznym usposobieniu sylwetka Roberta wydała się mało przekonywająca. Ale są to kłopoty nieodłącznie związane z pisaniem romansów policyjnych: czytelnicy zawsze są bardziej pomysłowi od autora. Dla Gideona jednak nazwisko Roberta Skilla działało cuda. Myśl o nim dodawała mu otuchy i odwagi. Gideon postąpi tak, jak postąpiłby ten znakomity człowiek. Ludzie często dochodzą do podobnych wniosków. Generał w tarapatach postanawia naśladować Napoleona, zaszczuty duchowny świętego Pawła, pisarz, który staje przed poważnym dylematem — Szekspira. W przypadku Gideona jedno było pewne: Skill był człowiekiem wyjątkowo stanow czym, natychmiast zdecydowałby się na jakiś krok (obojętne jaki), a jedynym krokiem, o którym Gideon mógł w tej chwili pomyśleć, był powrót do własnego mieszkania. Gdy już tego dokonał, opuściło go natchnienie. Stał więc patrząc żałośnie na źródło swych wątpliwości. Nie śmiał już więcej dotknąć klawiszy. Bez względu na to, czy w dalszym ciągu zachowałyby ciszę, czy też odpowiedziałyby tonami trąb wzywających na sąd ostateczny, jego stanowczość prysła bezpowrotnie. Może to złośliwy kawał — rozmyślał — chociaż byłby to kawał kosztowny i wymyślny. Ale czymże innym mógłby być? Na pewno jest to kawał. I wtedy właśnie dostrzegł coś, co zdawało się potwierdzać jego domysły: budowlę z cygar, którą ustawił Michał, nim opuścił pokój. Cóż to znowu? — zdziwił się Gideon. — Znów coś bez sensu. Zburzył konstrukcję. Klucz? Co znowu? Dlaczego tak na widoku pozostawiony? —• Obszedł dokoła instrument i odkrył z tyłu dziurkę. — Aha, po to więc jest ten klucz. Coraz dziwniej. — I wypowiedziawszy te słowa otworzył zamek i uniósł wieko. Postąpilibyśmy bardzo nieszlachetnie, gdybyśmy w tym miejscu opisali katusze strachu, które Gideon przeżył tej nocy, nierozsądne postanowienia, które podejmował, i ataki rozpaczy. Poranek witany trelami ptaszków gnieżdżących się pod okapami domów zastał Gideon w stanie zupełnego wyczerpania. Rozczochrany, z oczami nabiegłymi krwią, siedział w fotelu wciąż jeszcze nie wiedząc, co ma dalej począć. Wstał i niewesoło spojrzał na okna z zapuszczonymi storami, puste ulice i szare światło dzienne nakrapiane żółtymi lampami. Bywają takie ranki, kiedy toyś przysiągł, że miasto przebudziło się ze straszliwym bólem głowy; ten ranek do podobnych należał. Niemniej ćwierkająca pobudka rozbudziła w Gideonie ducha. Dzień już nastał — rozmyślał — a ja wciąż jestem bezradny! Trzeba z tym skończyć. — Zamknął forte pian, schował klucz do kieszeni i ruszył na poszukiwanie kawy. Idąc ulicą po raz setny powtarzał litanię strachów, pretensji i żalów. Wezwać policję, wydać jej zwłoki, rozlepić po całym Londynie afisze opisujące Johna Dicksona i Ezrę Thomasa, zapełnić szpalty gazet nagłówkami: „Tajemnicza sprawa w kręgach prawniczych — pan Forsyth zwolniony za kaucją" — to był jeden sposób, sposób bezpieczny, ale im dłużej 0 nim myślał, tym mniej wydawał mu się przyjemny. Czyż nie nada w ten sposób rozgłosu pewnym faktom dotyczącym jego osoby? Nawet dziecko przejrzałoby opowieść tych łotrzyków, a on uwierzył im z rozdziawionymi ustami. Szanujący się prawnik nigdy nie pozwoliłby sobie na rozmowę z klientami, którzy przybyli do niego w tak niezwykły sposób, on zaś ich wysłuchał. Ba, żeby tylko wysłuchał! Podjął się wykonania ich polecenia, on, aplikant adwokacki, nie zasięgnąwszy rady dojrzałego prawnika. Podjął się misji, jaką zleca się tylko prywatnemu detektywowi. I, niestety — po raz setny twarz jego pokryła się rumieńcem — przyjął od nich pieniądze! — Nie — powiedział do siebie głośno — sprawa jest jasna jak słońce. Stracę całkowicie reputacje. Za pięć funtów przekreśliłem swoją karierę. Żaden inteligentny dżentelmen postawiony przed alternatywą: szubienica nie zawiniona czy publiczna 1 zasłużona hańba nie będzie się długo wahał. Po trzech łykach gorącego, wonnego i mętnego napoju, który na ulicach Londynu uchodzi za wywar z ziarna kawy, Gideon podjął decyzję. Obejdzie się bez policji. Musi rozważyć drugie wyjście i tną serio wejść w rolę Roberta Skilla. Cóż uczyniłby Robert Skill? Jak dżentelmen pozbywa się zwłok, w których posiadanie wszedł uczciwą drogą? Przypomniał sobie niepowtarzalną historię garbusa. Po namyśle doszedł do wniosku, że nie może się na niej wzorować. Nie udałoby mu się oprzeć trupa o ścianę domu na rogu Tot-tenham Court Road nie budząc niezdrowej ciekawości przechodniów