Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Demon miał łuskowatą skórę i ostre zęby. Powoli zmaterializował się w pokoju. Jego potężne ramiona i szponiaste ręce sięgnęły po starą wieszczkę. – Odejdź! – zagrzmiała Tamis, wskazując na stworzenie. Jednak strzelające z jej palców światło pobladło i odkryła, że zużyła zbyt dużo swej mocy na wskrzeszenie uśmierconego wojownika. Demon wykonał gwałtowny ruch do przodu. Tarcza rozszczepiła się na dwoje i znikła. Szpony wbiły się w szatę Tamis i przeciągnęły czarodziejkę po kamiennej podłodze ku ziejącej dziurze, tam, gdzie kiedyś znajdowała się ściana. Nagle otworzyły się drzwi... Płonący promień światła uderzył demona w pierś. Bestia buchnęła ogniem i dymem. W tym samym momencie straszliwy krzyk wypełnił pokój. Szpony puściły wieszczkę, zaś stwór obrócił się ku Derae. Kapłanka wyczekała, aż demon zwróci się w jej stronę, po czym rozłożyła oba ramiona. Z jej palców wystrzeliły błyskawice i potwór upadł. Spróbował wstać, lecz otoczyło go błękitne światło, pętając jego wielkie ramiona i nogi. Derae zrobiła krok do przodu i stanęła nad bestią. – Odejdź – szepnęła. Powiał wiatr i wessał demona powtórnie w ścianę, która zamigotała, a potem ponownie zestaliła się w kamień. – Szczęśliwie... zdążyłaś... To dobrze – wysapała Tamis, trzymając się kurczowo boku łóżka i usiłując wstać. – Cóż to było za... paskudztwo? – Nocny łowca. Nasi wrogowie przełamali zaklęcie, którym otoczyłam świątynię. Musisz mi pomóc w utworzeniu nowego. – Wiesz, kim są nasi wrogowie? – Oczywiście. Ich przywódcą jest Aida. – Możemy ich zaatakować? – Nie słuchasz mnie, Derae. Mówiłam ci przecież, że nie możemy przeciw nim używać żadnej broni. Nie jestem przekonana – odrzekła Derae. – Jak mamy z nimi walczyć, skoro tylko oni posiadają broń? Zaufaj mi, dziecko. W tej chwili nie mogę ci nic więcej zdradzić. Po prostu mi zaufaj. Leżąc na plecach na łóżku Tamis zamknęła oczy. Niepokoiła się o młodą kapłankę. Dziś już dwa razy dziewczyna posmakowała radości, jaką daje posiadanie mocy... Zapadając w sen, wyczerpana Tamis niemal słyszała chichot Boga Mroku. Tetyda wędrowała wąskimi uliczkami do swego domu położonego na południe od miasta. Jej posługa w świątyni Afrodyty definitywnie się skończyła. Gdy kobieta znalazła się w domu, starła farbkę i ochrę z twarzy, później zaś rzuciła w narożnik błyszczącą suknię i jaskrawą przezroczystą chlamidę. Założyła białą suknię z bawełny, wyciągnęła się na tapczanie i zapatrzyła w poplamione ubrania. Jutro je spali i nigdy więcej nie przekroczy progów świątyni Afrodyty. W przeciwieństwie do większości podobnych jej dziewczyn, Tetyda mądrze zainwestowała swe zarobki. Między innymi weszła w spółkę z trzema kupcami zajmującymi się handlem przyprawami i jednym z Tespie, który hodował i szkolił konie na potrzeby wojska. Była w pełni zabezpieczona finansowo. Dom kosztował dziewięćset osiemdziesiąt drachm. Wynajęła również służącą, piętnastoletnią Tesalijkę, która mieszkała w małej alkowie za kuchnią. Od dziś jej życie ulegnie radykalnej przemianie. Nie będzie już musiała więcej udawać, a przede wszystkim znosić dotyku obmacujących ją spoconych rąk, ani wysłuchiwać wyznawców chrząkających jej w ucho. Nie będzie już też Damona! Zamknęła oczy, rozparła się na tapczanie i przytuliła do brzucha haftowaną poduszkę. Nie będzie Damona... Jak ktoś tak młody i wysportowany mógł umrzeć w taki sposób? Po prostu upadł w gimnazjonie po wyścigu! Lekarz powiedział, że ukochany Tetydy miał słabe serce. A przecież był taki silny... Na jego ciele nie było ani uncji tłuszczu, mięśnie zaś miał mocne i wyrzeźbione tak pięknie jak Herakles. Nie, nie, Tetyda znała prawdę. Damon nie cierpiał na żadną słabość serca. Uśmiercili go bogowie z zawiści o jego urodę. I tak okradli Tetydę z jedynej miłości, jaka ją czekała. Przez chwilę kobieta drzemała na tapczanie, potem wstała i poszła do kuchni, gdzie zjadła trochę chleba i sera. Popiła zimną wodą. Służąca imieniem Kleo chrapała cicho w swoim łóżku i Tetyda, nie chcąc jej obudzić, poruszała się z nadzwyczajną ostrożnością wśród kuchennych sprzętów. Gdy zaspokoiła głód, wróciła na tapczan. Jej oko przyciągnęły leżące na podłodze ubrania i kobieta uprzytomniła sobie, że nie może się już doczekać, by je spalić. Wyjęła mały, zakrzywiony nóż, który nosiła dla ochrony, po czym powoli pocięła stroje na maleńkie strzępki, aż podłoga wokół tapczanu wyglądała niczym zarzucona płatkami kwiatów. Sześć ostatnich lat życia Tetyda spędziła nosząc te stroje, sześć długich lat wypełnionych pozbawionymi twarzy i imion mężczyznami. Bywali brodaci i pozbawieni zarostu, tłuści i szczupli, młodzi i starzy. I wszyscy pożądali tylko jednego – jej ciała