They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

W powietrzu unosił się zapach hot dogów. "W mieście jest już cyrk" - pomyślał i dźwignął się z posłania. Zobaczył, że minęli wesołe miasteczko i znaleźli się w miejscu, które wyglądało jak wielki lunapark, czynny przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. - Gdzie jesteśmy? Mouse wjechał w wąską uliczkę. - W domu - powiedział po prostu, jadąc przez Bourbon Street w kierunku Chartres. Luke nie wiedział, dlaczego uśmiechnął się na te słowa. Ciągle słyszał muzykę, ale jej dźwięki oddalały się z każdą chwilą. Ulice stały się cichsze i mniej zatłoczone, przechodnie spieszyli w kierunku centrum lub przeciwnie - wracali do domów. Drżące światło latarni wydobywało z mroku kontury starych, ceglanych budynków i balkonów, ginących w powodzi kwiatów, lśniło na karoseriach przemykających taksówek, a czasem pozwalało dostrzec ciemny, ludzki kształt kulący się w bramie. Luke nie rozumiał, jak ktokolwiek może zasnąć przy tej muzyce, zapachach, niewiarygodnym upale. Jego własne zmęczenie zniknęło, zastąpione przez niecierpliwość. Chciał już być na miejscu, do którego zmierzają. Gdziekolwiek by ono było. - Jezu, Mouse, jak nie przyspieszysz, to przyczepa nas wyprzedzi. - Nie ma pośpiechu - oświadczył Mouse, po czym wprawił chłopca w zupełne osłupienie, zatrzymując ciężarówkę na środku ulicy i wysiadając. - Cholera, co robisz? - Luke wyskoczył w ślad za nim. Mouse stał przed otwartą żelazną bramą. - Nie możesz zostawić tego na środku ulicy. Zaraz tu przylecą gliny. - Odświeżam pamięć - mruknął Mouse, pocierając podbródek. - Muszę tu wjechać. - Gdzie wjechać? - wybałuszył na niego oczy Luke. - Tutaj? - Spojrzał z niedowierzaniem na przestrzeń między dwiema solidnymi, ceglanymi ścianami, a potem ocenił wzrokiem szerokość przyczepy. - Nie dasz rady. Mouse uśmiechnął się. Oczy mu zabłysły niczym grzesznikowi, który doznał objawienia. - Stój tutaj, na wypadek, gdybym cię potrzebował - powiedział, wsiadając do szoferki. - To niemożliwe! - krzyknął za nim Luke. Ale Mouse zaczął już manewrować ciężarówką i przyczepą, podśpiewując pod nosem. - Jezu, za chwilę się rozwalisz! - Luke wzdrygnął się, słysząc rozdzierający dźwięk zgrzytającego o coś metalu. A potem otworzył szeroko usta, kiedy czarna przyczepa tyłem wśliznęła się w bramę gładko jak ręka w rękawiczkę. Gdy również ciężarówka podążyła za nią, Mouse zerknął na chłopca i mrugnął do niego. To było coś. Z jakichś przyczyn zaparkowanie ciężarówki i przyczepy wstrząsnęło chłopcem równie mocno jak Boże Narodzenie albo otwarcie sezonu baseballowego. Stał w oślepiającym świetle reflektorów i śmiał się niemal do łez. - Kurczę, ale z ciebie zawodowiec! - krzyknął do Mousea, wyskakującego z kabiny. Odwrócił się czujnie, kiedy w budynku za ich plecami zapaliło się światło. - Kto to? - zapytał, dostrzegając w otwartych drzwiach czyjąś sylwetkę. - LeClerc. - Mouse ruszył w kierunku otwartej bramy, brzęcząc kluczami w kieszeni. - A więc wróciliście - powiedział LeClerc, zbliżając się do nich. Był małym człowieczkiem o siwych włosach i gęstej brodzie. Miał na sobie biały podkoszulek i luźne, szare spodnie, podtrzymywane kawałkiem sznurka. Mówił z silnym akcentem, niepodobnym do przeciągłej wymowy Maxa. Wydawało się, że do słów dodaje nadliczbowe sylaby. - I jesteście głodni, tak? - Nadal lubimy jeść! - odkrzyknął Mouse, zamykając bramę. - To dobrze, że lubicie. - Krok LeClerca był sztywny i chwiejny. Luke uznał, że mężczyzna jest stary, starszy od Maxa o dziesięć lub więcej lat. Jego twarz wyglądała jak mapa, poznaczona setkami linii. Brązowe, szeroko rozstawione oczy patrzyły spod krzaczastych brwi. LeClerc dopiero teraz zwrócił uwagę na chudego wyrostka, w którego pięknej twarzy płonęły czujne oczy. Chłopiec opierał ciężar ciała na palcach stóp, balansując na nich, jakby gotował się do walki lub ucieczki. - A któż to taki? - To Luke - powiedział Max, wychodząc z przyczepy z drzemiącą mu w ramionach Roxanne. - Teraz jest z nami. Dwaj mężczyźni porozumieli się wzrokiem. Wydawało się, że powiedzieli sobie coś, co nie powinno być mówione głośno. - Następny, co? - usta LeClerca skrzywiły się nad cybuchem nieodłącznej fajki. - Zobaczymy. A jak czuje się moja belle? Roxanne uchyliła z trudem powieki i wyciągnęła ręce do LeClerca, który chwycił ją w objęcia. Przytuliła się do jego kościstej piersi jak do puchowej poduszki. - Masz dla mnie ciasteczka? - Zrobię specjalnie dla ciebie. - LeClerc wyjął z ust fajkę, by ucałować policzek dziewczynki. -Już ci lepiej, oui? - Mam wietrzną ospę. Już nigdy, nigdy więcej nie zachoruję. - Zrobię ci gris-gris, żebyś wyzdrowiała. - Posadził ją sobie wygodnie na biodrze. W drzwiach przyczepy pojawiła się Lily w powiewnym szlafroczku. Na jednym ramieniu trzymała ciężką torbę