They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Jego łysina pałała wewnętrznym ogniem, ołowiane kulki oczu, wciśnięte w żółtawe obrzęki, strzelały uważnymi spojrzeniami, a wokół pełnych ust igrał - jak zwykle - uśmiech wyższości. Tuż za tym kolosem pomykała wicedyrektor Jedwabińska - ładna i młoda, uczesana w kok tak ciasny, że zdawał się ściągać w tył skórę twarzy i napinać nieznośnie jej rysy. Uczniowie, stojący na skraju dyrektorskiej trasy, kłaniali się pokornie. Ci stojący dalej odwracali wzrok. Ci pod ścianami robili małpie miny, wywalali jęzory, pozorując odruchy wymiotne, i przewracali oczami, względnie wiercili sobie palcem dziurkę w skroni. Dyrektor Pieróg był tego całkowicie świadom. Ołowiany jego wzrok sięgał po samiutkie ściany i przenosił do zwojów mózgowych wierne podobizny małpujących i wywalających, wymiotujących i przewracających, a zwłaszcza tych, co wiercili. Żaden z objawów dezaprobaty nie umknął jego uwadze - i żaden nie wytrącił go z ociężałego spokoju. Dyrektor nauczał w liceum numer piętnaście takiego wdzięcznego przedmiotu, jakim jest fizyka, dzięki czemu jego możliwości odwetu były praktycznie nieograniczone. Idąc wśród łanów młodzieńczych główek, Pieróg odczuwał głęboką satysfakcję pedagoga, który wie, że prędzej czy później dostanie w swoje ręce każdego spośród tych krnąbrnych typów. Uczucie to, jak też wdychana od lat tylu atmosfera szkolna, szeregi białych bluzeczek, ukochane gablotki i tablice, napawały go poczuciem błogości i bezpieczeństwa, jakim zawsze napawają człowieka rzeczy i okoliczności dobrze znajome. Jednakże przy zakręcie długiego korytarza w tę symfonię bodźców pozytywnych wdarł się znienacka przykry dysonans. Oto z potężnej belki, łączącej konstrukcję schodów ze ścianą, zwisał jakiś krępy kształt i zajmował część przestrzeni na trasie wiodącej od tablicy z portretem patrona szkoły do sekretariatu. Zwisał i dyndał, dyndał i przebierał pokracznie grubymi nogami w pasiastych skarpetach, a na domiar wszystkiego wydawał tubalne okrzyki, których treści Pieróg chwilowo nie pojął, ale które natychmiast, w porywie intuicji dyrektorskiej, zaczął podejrzewać o niebezpieczne i wywrotowe treści. Pieróg zatrzymał się złowieszczo tuż pod parą wierzgających wojskowych butów z fosforyzującymi różowo sznurowadłami. Zatrzymał się - i nawet nie podniósł głowy. Wiedział, że ciało zwisające prędzej czy później zwisać przestanie, bo się zmęczy albo że zadziała tu czynnik psychologiczny i ciało zostanie wprawione w niepewność, przy czym zapewne przemówi. Mądrość i intuicja pedagogiczna nie zawiodły go. - Obalcie mury, bracia! - zawyło ciało zwisające. - Obalcie mury! Magister Jedwabińska za plecami Pieroga wydała z siebie spazmatyczne westchnienie. - Spokojnie, koleżanko - uspokoił koleżankę Pieróg. I słusznie. Zwisający na wyciągniętych ramionach kształt oberwał się nagle i z soczystym plaśnięciem gumowych podeszew wylądował na kamiennych płytach posadzki. Przed dyrektorem stała istota ludzka wolna od konwencji jak żadna inna. Cała szkoła wstrzymała dech. Pieróg zlustrował Bernarda od stóp do głów. - Która klasa? - spytał lodowato, a od pytania tego, tyle już razy przezeń zadawanego w murach tej uczelni, większość uczniowskich pleców pokryła się odruchowo gęsią skórką. Cisza. Bernard z wesołym zainteresowaniem popatrzał Pierogowi prosto w twarz. - Zawisnę wzrokiem na twych ustach, chcesz? - zaproponował przyjaźnie. Straszna cisza. Jęk koleżanki Jedwabińskiej, który, rzecz dziwna, zabrzmiał jak stłumiony, znerwicowany chichot, wyrwał dyrektora ze stanu osłupienia. - Pytam, która klasa? - powtórzył. - Klasa? - zdziwił się Bernard życzliwie. - Która klasa? - To ja pytam, która klasa. - Jakże chętnie bym ci, bracie, odpowiedział, która klasa, ale sam nie wiem, która klasa - wyjaśnił mu ciepło Bernard, oglądając z bliska dygnitarskie oblicze, jak cenny relikt epoki, która właśnie odchodzi. - Społeczna? Inwalidzka? Zawodowa? Jeśli mam całkowicie szczerze określić moje uczucia to muszę wyznać, że sam nie jestem pewien, do której klasy należę, a nawet - czy w ogóle kiedykolwiek należałem do jakiejkolwiek, gdyż, jako istota wolna od konwencji, unikam jak ognia przynależności do czegokolwiek, chyba że masz, bracie, na myśli klasę szkolną. - Tak - rzekł Pieróg, który już na początku przemowy Bernarda poczerwieniał jak przed atakiem apopleksji, a obecnie wyglądał jak w trakcie ataku. - To właśnie mam na myśli, nieprawda