Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zdawało mu się jeszcze, że słyszy odgłosy przelotnej nocnej ulewy... Gdy następnego ranka rozwarł powieki, Komako siedziała całkowicie ubrana przy stoliku i czytała książkę. Miała na sobie narzucone na ramiona haori , a pod nim kimono ze zwykłego jedwabiu, jakie nosiła na co dzień. — Czy już się obudziłeś na dobre? — spytała spokojnie, patrząc w jego stronę. — Co się z tobą dzieje? — Pytam: czy się już obudziłeś na dobre? Shimamura niepewny nawet tego, czy czasami nie spała z nim razem, mimo że o tym nie wiedział, przyjrzał się najpierw uważnie swemu posłaniu, a następnie wziął do ręki zegarek, który leżał w pobliżu poduszki: było dopiero wpół do siódmej. — Ale wcześnie dziś przyszłaś! — To ma być wcześnie? Już posługaczka była tu podłożyć na ogień! Ze stojącego na piecyku czajnika z wodą unosiła się para niczym poranna mgła. — Proszę już wstać! — Komako podniosła się, podeszła do jego posłania i przyklękła od strony poduszki. Bardzo przypominało to zachowanie się kobiet z rodzinnego kręgu. Shimamura przeciągnął się, a potem ujął dziewczynę za rękę, którą oparła na kolanie, bawiąc się jej małym palcem stwardniałym od częstego trzymania plektronu. — Jeszcze jestem śpiący. Przecież dopiero zaczęło świtać! — I tak dobrze ci spać samemu? — Przestań! — Dlaczego nie nosisz wąsów? — Dobrze już, dobrze! Mówiłaś mi to już, jak stąd odjeżdżałem: zapuść wąsy! — I jakoś o tym zapomniałeś. A niech i tak będzie! Zawsze jesteś po ogoleniu taki gładki, a zarazem siny. — A ty, zawsze jak zetrzesz z twarzy puder, wyglądasz, jakbyś dopiero co skrobała się brzytwą. — Czy mi się tylko zdaje, że policzki ci pogrubiały? Masz taką bladą cerę, a przez to, że nie nosisz wąsów, wyglądasz w czasie snu dziwnie. Jesteś taki jakiś okrągły... — Mogłabyś być trochę grzeczniejsza! — Obłudnik! — Wypraszam sobie! Pewno gapiłaś się tu na mnie cały czas! — Owszem! — Komako wyraźnie rozśmieszona skinęła głową, a z uśmieszku tego rozbłysła nagle ognistym płomieniem kaskada śmiechu. Odruchowo zacisnęła mocniej rękę na jego palcach. — Ukryłam się tu, w ściennym schowku. Posługaczka w ogóle mnie nie zauważyła... — O czym ty mówisz? Kiedyś się ukryła? — Przecież nie teraz! Jak posługaczka przyszła podłożyć na ogień! — Przez chwilę zdawało się, że długo jeszcze będzie się śmiać na to wspomnienie, ale nagle zaczerwieniła się po uszy i jakby dla ukrycia tego, zaczęła się wachlować rąbkiem kołdry, którą był przykryty — No, wstawaj! Wstań, proszę! — Zimno mi przecież! — Shimamura opatulił się szczelniej kołdrą. — Czy w zajeździe tutaj już wszyscy na nogach? — Doprawdy, nie wiem. Weszłam tu od tyłu. — Od tyłu? — Wdrapałam się od strony cedrowego gaju. — To jest tam jakaś ścieżka? — Ścieżki nie ma, ale za to blisko. Shimamura patrzył na Komako z podziwem. — Nikt nie wie, że tu przyszłam. Słyszałam jakieś odgłosy z kuchni, ale frontowe wejście jest chyba jeszcze zamknięte. — Toś ty znowu jakoś wcześnie wstała. — Nie mogłam w ogóle zasnąć. — A czy wiesz, że w nocy była ulewa? — Naprawdę? Ach, to dlatego całe karłowate podszycie w gaju było takie wilgotne! No, na mnie już czas! Możesz jeszcze sobie pospać! Życzę przyjemnych marzeń! — Już wstaję! — Shimamura, nie wypuszczając z dłoni ręki dziewczyny, energicznie zerwał się z pościeli. Podszedł od razu do okna i spojrzał w dół na zbocze, po którym dziewczyna się tu wspięła. Wielogatunkowa gęstwa niskich krzewów ciągnęła się rozlegle dziką plątaniną. Zalegała ona połać wzgórza przylegającą do cedrowego gaju. Tuż przy oknie rosły na zagonach rzodkiew, bataty, cebula, kolokazje i inne pospolite warzywa, skąpane teraz w porannym słońcu, każdy zaś ich rodzaj o tak odmiennym ubarwieniu liścia, że mimo woli budziło się w duchu pytanie: czyżbym ich jeszcze tutaj ani razu nie widział? Z korytarza prowadzącego do łazienek portier rzucał pokarm karpiowi w sadzawce. — Wyraźnie się oziębiło i jedzenie mu jakoś nie idzie — poinformował Shimamurę, który przez chwilę przyglądał się pływającym po wodzie okruchom wysuszonych poczwarek jedwabników. Gdy Shimamura wrócił po kąpieli do pokoju, Komako siedziała już bezczynnie. — Przyjemnie by było posiedzieć w takim zacisznym miejscu przy jakimś szyciu — odezwała się do wchodzącego. W pokoju przez ten czas posprzątano, a na wy-brzuszałe nieco od starości maty podłogowe padały jesienne smugi porannych promieni słońca. — To ty potrafisz szyć? — Co ty sobie wyobrażasz?! Z całego rodzeństwa najwięcej się nad tym męczyłam. Jak sobie dziś przypominam, to w czasie, gdy ja dorastałam, w domu była, zdaje się, akurat największa bieda... — Zdawała się to mówić do siebie, ale nagle głos jej się ożywił. — Wiesz, przyszła tu posługaczka, zrobiła głupią minę i pyta: „A kiedy tu Koma-chan przyszła?” Czułam się nieswojo, ale nie mogę przecież często ukrywać się w schowku w ścianie. Trzeba będzie wracać do siebie. Mam dużo roboty. Nie mogłam dziś w nocy usnąć, więc postanowiłam umyć włosy. Muszę myć je wcześnie rano, bo potem czekam, aż mi wyschną, i idę do fryzjera, i już nie mogę zdążyć na popołudniowe wizyty. Dzisiaj jest tutaj też przyjęcie, ale zawiadomili mnie o tym zbyt późno. Miałam już wtedy przyjęte zamówienie z innego miejsca i dlatego nie mogę przyjść. Dziś jest sobota, więc jestem bardzo zajęta. Nie będę mogła być z tobą. Komako rozważała wszystko głośno, choć nic nie wskazywało na to, by miała zamiar podnieść się i wyjść. Ostatecznie postanowiła dać spokój z myciem włosów i namówiła Shimamurę do wyjścia z nią razem do ogrodu położonego na tyłach zajazdu. Widocznie tamtędy się o świcie przekradała, bo pod podłogą ganku łączącego budynek główny z oficyną były ukryte geta i białe skarpety, przemoczone podczas porannej przeprawy. Karłowate krzaki sasa, przez które podobno Komako się tu na górę przedzierała, wydawały się nie do przebycia, toteż skierowali się miedzą biegnącą wzdłuż zagonów, w dół, w stronę, skąd dochodził szum wody. Potok płynął w głębokim parowie. Ponad ich głowami z korony kasztanowca rozbrzmiewały dziecięce głosy. W trawie pod stopami leżało mnóstwo opadłych kolczastych owoców. Komako przydepnęła jeden trepem i wyłuskała mały kasztanek. Wszystkie kasztany tutaj były z gatunku drobnych