They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Na szczęście okres letni i piękna pogoda pozwoliły pootwierać wszystko na przestrzał, z jednej strony okno, z drugiej drzwi, dzięki czemu uszliśmy z życiem. Mieszkaliśmy tam krótko, może ze trzy dni, ale zdążył zaskoczyć nas deszcz. Lało rzetelnie, naj—marniej całą noc, a może i dłużej, i zjazd do szosy przeistoczył się w grzęzawisko na stoku. Śliskie to się zrobiło tak, że nie można było utrzymać się na nogach, prędzej zjechać na tyłku, sprowadzenie motoru odpadało, ciężar Pannonii sprawiał, że poślizgiem poszłoby w dół wszystko, sprzęt i ludzie, wymieszane razem. Mąż zdecydował się zjechać, kazał mi tylko siedzieć nieruchomo i nie reagować na nic. No i zjechaliśmy szczęśliwie, chociaż, kiedy patrzyliśmy potem w górę na przebytą drogę, trudno nam było w to uwierzyć. Gdzie indziej, nie pamiętam gdzie, może w Sudetach, może w Karkonoszach, a może w Pieninach, pod motor wyskoczyła nam sarenka. Patrzyłam akurat w bok, nagle poczułam miotnięcie pod tyłkiem, nie wiedziałam, co się dzieje, spojrzałam przed siebie i ujrzałam rudy kuperek z białym ogonkiem tak blisko, że serce zdążyło mi stanąć w gardle. Szosa szła w dół, mój mąż hamował wszelkimi siłami, sarenka miała na liczniku sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, my dziewięćdziesiąt. Zrobiła nam uprzejmość, odbiła się nagle prawymi nogami, skoczyła w bok i bez pośpiechu udała się do lasu. Mój mąż wyhamował znacznie dalej, zatrzymał się i otarł pot z czoła. — Rany boskie — powiedział pobożnie. — Już jej dotykałem… Przez szesnaście tysięcy kilometrów przejechane na WFM–ce i osiemdziesiąt tysięcy na Pannonii mój mąż nie miał ani jednego wypadku. Donat natomiast wręcz przeciwnie. Nie zamierzam go tu szkalować, bo go bardzo lubię, może to była kwestia szczęścia, a może nie, ale jeśli nie, powinno brzmieć pouczająco. Jeździł na ogół wolniej, siedemdziesiąt, myśmy lubili te dziewięćdziesiąt. Ale za to mój mąż prowadził różnie, a Donat jednakowo. Mój mąż zwalniał gdzie trzeba, przyśpieszał gdzie można, Donat zaś, jak wszedł na tę swoją ulubioną szybkość, tak pruł bez zmian, prawie nie bacząc na teren. No, oczywiście, szanował znaki drogowe, zatrzymywał się pod STOPEM, zawsze i bezwzględnie, z wyjątkiem jednego razu. Tam właśnie, gdzie się raz nie zatrzymał, siedziała milicja drogowa. Zapowiedział potem, że więcej wyjątków czynić nie będzie. W Olsztynie znaleźliśmy się akurat ósmego maja. Były to imieniny mojego męża, który imienin nie znosił i nie obchodził, ale Janka z Donatem postanowili go uczcić i wyjechali rano z hotelu po czekoladki. Czekaliśmy na nich w nieskończoność, nie pojmując, co się stało, mój mąż poszedł się popytać, siedziałam w pokoju sama, kiedy wkroczyła Janka. Miała dziwny wyraz twarzy, w rękach zaś trzymała szczątki Donata, Gogle, rękawice, wiatrówkę, torbę, coś tam jeszcze. Odjęło mi mowę. — Mieliśmy wypadek — oznajmiła i zaczęła histerycznie chichotać. Poszłam za jej przykładem i dopiero po dłuższej chwili dowiedziałam się, jak to było. Kto zna Olsztyn, pewnie rozpozna miejsce. Zjeżdżali jakimś pochyłym placykiem, wybrukowanym kostką, a przed nimi w poprzek jechał tramwaj, Donat zahamował zwyczajnie, tymczasem na placyku rozsypany był piaseczek, pojechał po tym piaseczku i wyłożył się na lewo. Janka poleciała również, wsparła się na nim i teraz Donat ma złamany obojczyk. Już go opracowali w szpitalu, bo w tym szpitalu pracował jego brat i samo nazwisko wystarczyło; żeby chwycili go pieczołowicie. W pomniejsze wydarzenia nie będę się wdawać, pod koniec motocyklowej kariery dokonał dzieła imponującego, z tym że tę kraksę można zrozumieć. Wracał po pracy, był zmęczony i głodny. Wrąbał się pod ciężarówkę i sam komentarz jego żony wystarczy. — Co za szczęście, że najpierw widziałam Donata, a potem motor — powiedziała z ulgą. — Słowo ci daję, gdybym wcześniej zobaczyła tę ruinę, poleciałabym od razu kupować żałobny welon… Ostatnie wakacje z moim mężem spędzałam w Rotułowie pod Zakopanem, gdzie odniosłam dwa sukcesy. Znaleźliśmy się tam w sześć osób, my i dwóch kolegów mojego męża, jeden z żoną, drugi z narzeczoną. Pomijam ten drobiazg, że narzeczona została potem drugą żoną mojego męża, bo w Rotułowie nie miało to żadnego znaczenia i nikt tego jeszcze nie przewidywał. Między paniami istniał podział zajęć, coś tam się czasem gotowało, nie ja od tego byłam, to pewne, do mnie należało drewno i ogień. Mieszkaliśmy w góralskiej chałupie, rąbałam drzewo na pieńku i od górala usłyszałam komplement wielkiej miary. Podszedł, popatrzył i powiedział: — O, pani to rąbie jak chłop, a nie jak baba! Spęczniałam dumą natychmiast. Mój mąż zresztą również, ale nie przeze mnie. tylko przez pstrągi. Łapał je w potoku nasz góral, mąż nauczył się tego błyskawicznie, a łapali ręką. Metoda to była kłusownicza, z czego mój mąż, legalista, człowiek praworządny, nie zdawał sobie sprawy. Dotarło do niego z opóźnieniem i już przepadło, tych zjedzonych z gardła nam wydrzeć nie zdołał. Któregoś wieczoru tubylcy postanowili pokazać nam, jak się tańczy zbójnickiego. Cieszyliśmy się ich sympatią, a ten wieczór tak się jakoś rozkręcił, że parę dodatkowych osób zostało wywleczonych z łóżek, w tym sekretarz POP, skompletowała się orkiestra i pokazy ruszyły. Tancerze byli w narciarskich butach, bez ciupag, a tańczyli tak, że nam oko zbielało, iskry szły z drewnianej podłogi! Odpracowali cały balet, a potem rzekli: — No to teraz pokażcie, jak się tańczy w Warszawie. Wybór był niewielki, nasze dwie panie nie nadawały się do użytku, a z panów porządnie tańczyć umiał tylko mój mąż. Orkiestra rąbnęła polkę i ruszyliśmy ratować honor stolicy. Życie ocalił mi obcas od pantofla, który złamał się po dwudziestu minutach. Orkiestra rżnęła ochoczo, zdecydowana byłam tańczyć tak długo, jak długo będą grali, możliwości pod tym względem miałam duże, ale młodzi górale chyba mnie jednak przerastali. Interwencję siły wyższej przyjęłam z tajoną ulgą, a mój mąż zdjął z siebie koszulę i wyżął za oknem