Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Odpowiadało to strukturze kości modelowanej indywidualnie twarzy z Adoracion, ale nadawało jej nosowi bardziej jastrzębi wygląd, przyciemniało oczy i podkreślało stanowczy zarys szczęki. Mimo wszystko, nie wyglądało dobrze. - Cóż, myślę, Kovacs, że jesteś cholernie bezczelny. Wracasz tu so bie jak gdyby nigdy nic po Sanction IV. Siedząca przy stole naprzeciw mnie Virginia drgnęła. Niemal niedostrzegalnie pokręciłem głową. Ado zerknęła z ukosa. - Nie sądzisz, Sierra? Sierra Tres, zgodnie ze swoim zwyczajem, nie odpowiedziała. Jej twarz również była młodszą wersją tej, którą zapamiętałem. Miała rzeźbione rysy, oscylujące między japońszczyzną z Millsport i ideałami in-kaskiej piękności rodem z genetycznych salonów. Jej mina niczego nie zdradzała. Oparła się o bladobłękitną ścianę obok ekspresu do kawy, krzyżując ramiona na mikroskopijnym topie z polistopu. Podobnie jak większość niedawno obudzonych mieszkańców domku, nosiła niewiele ponad natryskiwany strój kąpielowy i tanią biżuterię. Z palca ze srebrnym pierścionkiem zwisała jakby zapomniana pusta filiżanka po cafe-au-lait. Ale spojrzenie, którym obdarzyła Mari i mnie, wymagało odpowiedzi. Pozostali zebrani wokół stołu poruszyli się na znak poparcia, choć trudno było stwierdzić kogo. Z warunkowanym przez Emisariuszy brakiem uczuć wchłaniałem reakcje, zbierając je do późniejszej oceny. Przez rytuał upewniania się przeszliśmy poprzedniego wieczora. Urządzono grilla, w trakcie którego przeprowadzono badanie wspomnień i ustalono, że moja nowa powłoka rzeczywiście kryła tego, za kogo się podawałem. To już nie stanowiło problemu. Odchrząknąłem. - Wiesz, Mari, zawsze mogłaś polecieć ze mną. Z drugiej strony, Sanc- tion IV to zupełnie odmienna planeta, nie ma przypływów, a ocean jest płaski jak twoja klatka piersiowa, więc trudno powiedzieć, na co, do cholery, byś mi się tam przydała. Jako obelga było to równie niesprawiedliwe, co złożone. Mari Ado, dawniej z Małych Niebieskich Robaczków, mogła się pochwalić kryminalną przeszłością i doświadczeniem w walkach powstańczych, które nie miały nic wspólnego z surfowaniem. Nie miała też wcale mniej rozwiniętego biustu niż pozostałe kobiece ciała w pokoju, włącznie z Virginią Via-durą. Ale wiedziałem, że jest wrażliwa na punkcie swoich kształtów i w przeciwieństwie do Virginii czy mnie, nigdy nie opuszczała planety. Praktycznie rzecz biorąc, nazwałem ją równocześnie lokalnym głupkiem, surferem, tanim źródłem usług seksualnych i kobietą nieatrakcyjną. Gdyby Isie dane było to usłyszeć, niewątpliwie pisnęłaby z zachwytu. Sam też jestem nieco wrażliwy na punkcie Sanction IV. Ado obejrzała się przez stół na duży dębowy fotel u jego szczytu. - Wyrzuć tego sukinsyna, Jack. - Nie - odburknął prawie senne. - Nie na tym etapie. - Niemal leżał na siedzeniu z ciemnego drewna, wyciągając nogi przed siebie. Głowę wysunął do przodu, a ręce złożył na brzuchu i oglądał je uważnie, jakby próbował odczytać coś z wnętrza jednej z nich. - Jest wulgarny, Jack. - Ty też byłaś. - Brasil podciągnął się na fotelu. Spojrzał mi w oczy. Na jego czole widać było delikatne kropelki potu. Rozpoznałem objawy. Niezależnie od nowej powłoki, nie zmienił się aż tak bardzo. Nie porzucił złych nawyków. - Ale ona ma rację, Kovacs. Czemu my? Czemu mielibyśmy to dla ciebie zrobić? - Cholernie dobrze wiesz, że nie chodzi o mnie - skłamałem. - Jeśli ąuellistowska etyka nie przeżyła na Vchirze, to powiedz mi gdzie, u diabła, mam jej szukać. Bo czasu zostało niewiele. - Usłyszałem prychnięcie przy stole. Młody surfer, którego nie znałem. - Człowieku, nie wiesz nawet, czy faktycznie mówimy o Quell. Spójrz na siebie, przecież nawet ty w to nie wierzysz. Chcesz, żebyśmy się po rwali na rodzinę Harlana z powodu czegoś, co narodziło się w głowie jakiejś porąbanej psychodziwki lików? Nie ma mowy, koleś. Rozległo się parę mamrotań, które uznałem za potwierdzenie. Ale większość stała milcząco za mną