Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Przykładem tych, co niegdyś Kaźmirza od benedyktynów na tron wzięli, i oni jechali wyzwolić zamkniętego, aby mu do tronu otworzyć wrota. Skutek był bardzo wątpliwy, lecz panowanie i władza mają urok wielki, przychodzili kusić, spodziewali się, że blaskiem korony pociągną, mieli nadzieję, że ze słabego człowieka uczynią potężnego, że z niestałego i chwiejącego się w postanowieniach mocnego bojownika zrobią. Wszyscy oni znali go niegdyś, wiedzieli, że dziwacznym był i rzucającym się łatwo na to, co mu zabłysło, i zrażającym również prędko lada przeciwnością, lecz naówczas był on maluczkim panem na Gniewkowie, a oni mu przynosili nadzieję polskiej korony. Cała niemal Wielkopolska go wzywała, cała chciała iść z nim i za nim, cała się wzdrygała, pokrzywdzona, przeciw rządom króla Ludwika i jego matki. Przedpełk, Szczepan i Wyszota pamiętali go młodszym i zdawało się im, że podróże, spoczynek, klasztor, cierpienie ukołysały krew gorącą, a dały mu spokój ducha i wytrwałość. Lasota, dodany przez Dersława, rozkaz wziął patrzeć, słuchać, pomagać, lecz sam występować czynnie nie miał ni zlecenia, ni ochoty. Najstarszy Przedpełk najmocniej ibył o tym przekonany, że to, co on wymarzył, miało się znaleźć w Białym księciu. Mówił, że go nauczyło doświadczenie podobnego dojrzewania charakterów. Szczepan z Trląga więcej niż na samego księcia, któremu mniej ufał, rachował na to, że oni go otoczą, dozorować będą i kierować nim, że każdy z nich coś mu ze swej siły wleje. Wyszota z Kórnika miał też nadzieje dobre, lecz je opierał na tym, że się w Białym obudzić musi żądza panowania, będąca we krwi. Trzej posłowie Wielkopolan mniej więcej godzili się ze sobą w nadziejach, lecz nie w sposobie, jakiego zażyć było potrzeba, aby się one ziściły. Stary Przedpełk myślał, że zapanuje nad księciem słabym; Szczepan chciał go ująć swobodą, dostatkiem, świetnym ożenkiem z młodą jaką księżniczką, słowem - światową pokusą; Wyszota sądził, iż pokorą, padaniem do nóg, oddawaniem mu czci najłatwiej go rozbudzą do czynów. Choć wszyscy oni, głośno mówiąc, nie przypuszczali, ażeby się im mogło nie powieść, i dowodzili, że nie ma człowieka, co by koronę przynoszoną mu odrzucił, jednak każdy z nich, gdy sam z sobą i myślami pozostał, frasował się i wątpił. Wszyscy, choć się do tego nie przyznawali głośno, wiedzieli, że na dziwacznego Włodka Białego trudno było rachować na pewno. A jakim go klasztor uczynił, tego się tylko domyślać mogli. Od powrotu z Ziemi Świętej nikt nie widział księcia. W chwili, gdy stolica Burgundii, którą jedni z francuska Diżonem, drudzy z łacińska Dywionem zwali, pokazała się wreszcie oczom długo już tęsknie jej wypatrującym, gdy przewodnik Francuz pokazał im najwyższą wieżę kościoła Świętego Benigna, przy którym był klasztor Benedyktynów, a w nim ów książę, wygnaniec dobrowolny, nadzieja Wielkopolanów, wszyscy oni posmutnieli. Losy ich poselstwa wprędce się rozstrzygnąć miały. Każdemu z nich teraz stanęły trudności zadania. Od czego począć? Jak postąpić? Przedpełk pierwszy przeżegnał się, znakiem tym wzywając niejako opieki Bożej, za nim poszli drudzy. Przewodnik, mały człek, twarzy czerwonej, okrągłej, wesołej, lśniącej, rad, że już zbliżył się do celu, był w najlepszym humorze, śmiał się do nich w przekonaniu, iż oni też równie być powinni weseli, i zdziwił się mocno, zobaczywszy zasępionych. - Tak, tak, Miłościwi Panowie - wołał w swoim języku, głos coraz podnosząc - to, to jest stolica Burgundii i wielkich książąt Zachodu (Grands Ducs dOccident). Tam około miasta, chociaż stąd ich nie widać, płyną rzeki nasze, Ouche i Suzon, tam dalej dolina Saony. Ta wieża górująca nad innymi to kościół patrona Świętego Benigna, choć nie mniejszy od niego święty Urban, którego grób ma kościół Świętego Jana. Oto ten za murami. Widać go stąd dobrze. Tam dalej kościół Świętego Michała, a tu, Najświętsza Panna Targowa (du Marche), a te mury duże, to klasztor Kartuzów, którzy wino robią doskonałe dla Ojca świętego i co roku mu je posyłają, bo takiego, jak nasze, cały świat nie ma. Inne wina to kwas i pikietka przy burgundzkim, a kartuzi mają sekret, że go lepiej niż inni robią. Stary, rozgadawszy się, nie mógł powstrzymać, zwłaszcza wpadłszy na wino, które lubił. - Zobaczycie, Miłościwi Panowie, gdy wam benedyktyni, bo podobno do nich jedziecie, dadzą pokosztować tego, co oni sami piją, hę! Chemove, Vosne, Pomard, Volnay, po szklaneczce człowiek odmłodnieje. To życie daje. Czy tych pochwał winnic burgundzkich słuchali posłowie, którzy konie trochę powstrzymawszy, w zadumie ciągle na miasto patrzyli, przewodnik nie umiał odgadnąć, widząc jednak, że dość obojętnie przyjmowano jego objaśnienia, zabierał się ruszyć naprzód