They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

.. — mruknęła Anna. — Co słychać? — spytał Corneliusa Jajco. — Chyba prawie skończyłem. Tak, gotowe. — Cornelius skrzyżował palce na szczęście. — To świetnie. — Jajco nachylił się nad konsoletą. — No to logujemy... — wcisnął przycisk. — Widzisz, wszystko jest na ekranie. Kurka wodna, to naprawdę dziwne częstotliwości... — Naprawdę? — Tak. Jedyne, co ci pozostało, to nacisnąć ten guzik i dźwięki pójdą na kolumny. — Ten guzik? — Ten guzik. — Jajco wskazał na wielki przycisk. Był krwistoczerwony. Dokładnie w takim odcieniu, w jakim bywają niektóre guziki. Cornelius przyglądał się czerwonemu guzikowi. — Chyba powinienem teraz iść na scenę i powiedzieć wę- drowcom, że znam krainę mlekiem i miodem płynącą — powie- dział. Jajco z powagą skinął głową. — Załóżmy, że uda ci się przebić przez szeregi wynajętych mięśniaków. Ciekawe, jak na to zareagują. — Najprawdopodobniej go ukamienują — stwierdziła An- na. — Ja bym tak zrobiła. 242 — Coś wymyślę — zauważył Cornelius, próbując nieco przygładzić włosy. — Jestem w końcu materiałem na eposy. Jajco, trzymaj uszy otwarte. Idę na górę i powiem kilka słów. Kiedy usłyszysz: „Patrzcie na cud!", naciśniesz przycisk. — Wysoki młodzieniec ruszył ku wyjściu. — I pilnuj Tuppego. — Jeszcze tylko jeden drobiazg, zanim wyjdziesz — powie- działa Anna. — Jaki? — spytał Cornelius, odwracając się. — To rzęch. Twój plan. To rzęch. — Nie wiem dlaczego, ale spodziewałem się, że w którymś momencie tak powiesz. — Cornelius znów ruszył do wyjścia. — Ale nie wiesz, dlaczego. — I nie obchodzi mnie to. — A powinno. To dość ważne. Cornelius westchnął i zawrócił. — Słucham. Mów, co masz do powiedzenia. — Oczywiście. O ile dobrze wszystko zrozumiałam, sednem tego natchnionego planu jest to, by świat o niczym się nie dowiedział. Mam rację? — Jak najbardziej. — Aha. Czy nie uważasz więc, że drobnym problemem może okazać się fakt, iż cały świat siedzi w tej chwili przy telewizorach i ogląda ten koncert? 27 Tcrence Arthur Mulligan wdepnął pedał gazu niemal do dechy. Inspektora Hovisa wcisnęło w kanapę. — Zawracaj samochód! — krzyczał. — Jedź do najbliższego komisariatu i oddaj się w ręce policji! — Nie ma mowy. — Mulligan skręcił za róg. — Moi pano- wie hojnie mi za ciebie zapłacą. Poproszę o wypłatę w brylantach. — En gardę, sir! — Hovis wstał i zamachnął się laską. Odbiła się od szyby dzielącej go od kierowcy. mają centralny zamek. Zaraz będę cię miał tam, gdzie chcę! Hugo Runę już był tam, gdzie chciał. To w tym właśnie celu wynalazł na nowo okarynę. Dostawanie się do Stref nigdy nie stanowiło dla niego problemu. Trudność sprawiało jedynie wy- dostanie się z nich, okaryna bowiem w nich nie działała. W każdym razie był znów tam, gdzie chciał. Srebrny samo- chód stał zaparkowany na tym samym miejscu, gdzie Cornelius go znalazł — na prywatnym parkingu świętego Mikołaja. Stała tam też w dalszym ciągu furgonetka do sprzedaży lodów. Hugo bębnił nieforemnymi, tłustymi paluchami w złote drewno kie- rownicy. Tyle aktywności fizycznej naraz nie bardzo mu odpo- wiadało. Tak samo jak król, był człowiekiem powołanym do wyznaczania pracy. Na tylnym siedzeniu srebrnego samochodu stał stolik z sześcianem, przykryty jedwabiem. Pod materiałem znajdowała się idealna mikrokosmiczna reprezentacja wnętrza samochodu. Hugo Runę nie odzywał się. Kiedy ma się przybory do obalenia Tajnego Króla Świata, a w bagażniku Królową Anglii, nie trzeba mówić nic, co obudziłoby widzów i spowodowało, że zwrócą uwagę na to, co się dzieje. — Obudź się! — wrzeszczał Cornelius Murphy. — Budź się i zwróć uwagę na to, co się dzieje! — Nie śpię — odparł Tuppe, pocierając bulwę na główce. — Nie ty. Pan Kobold. ' — Czy coś straciłem? — spytał Tuppe. — Tylko jak wypadł nam z rąk klucz do rozwiązania sy- tuacji. — To on, spadając, trafił mnie w głowę? — Plan z pokojowym konwojem właśnie się skichał. — Cornelius zaczął oklepywać Arthura Kobolda po buzi. — Wy- gląda na to, że koncert jest transmitowany na cały świat. — Pierwsze słyszę. 244 — Było coś na ten temat w BBC — wtrącił Jajco. — Jaki więc teraz mamy plan? — spytał Corneliusa Tuppe. — Pan Kobold zabierze nas do Stref i przedstawi guberna- torowi. — Czy pan Kobold o tym wie? — Jeszcze nie, ale dowie się natychmiast, jak go obudzimy. Coś niewidocznego sunęło korytarzami Stref Zakazanych. Dokładniej mówiąc, dwa cosie. Jedno było duże, drugie nie tak wielkie. Duże coś niosło mniejsze coś. Nie było widać żadnego z cosi, oba były bowiem niewidoczne. Albo coś w tym stylu. Anna wylała zawartość termosu, należącego do inżyniera dźwięku, na głowę Arthura Kobolda. Inżynier nie potrzebował picia, bo w dalszym ciągu przebywał w zaświatach. — Oooo... aaaaa. Co się dzieje? Gdzie jestem? Cornelius ukląkł przy Arthurze Koboldzie i przystawił mu do głowy jego własny wielki, nieregulaminowy pistolet policyjny. — Ma pan poważne kłopoty — powiedział. — Wstawaj pan i prowadź mnie do swojego wodza. — Nie ma mowy. Cornelius westchnął. — Panie Kobold, nie znamy się długo, ale wydawało mi się, że dość dobrze się poznaliśmy. Tak jak to widzę, ma pan dwie możliwości do wyboru. Pierwsza polega na tym, że natychmiast, bez sztuczek i narzekania, prowadzi nas pan prosto do swojego „gubernatora". Mam nadzieję, że uda mi się dojść z nim do kompromisu, który pozwoli ocaleć pańskiemu światu i mojemu światu. Drugim wyjściem jest odmowa. Jeżeli zdecyduje się pan na nią, zastrzelę pana, nacisnę ten cholerny czerwony przycisk i wprowadzę dwadzieścia trzy tysiące wędrowców do domu pańskiego gubernatora. Osobiście jest mi obojętne, którą mo- żliwość pan wybierze, wolałbym jednak wiedzieć, co pan pre- feruje. — Jak elegancko wyrażone — Arthur Kobold zrobił miłą zastrzelisz mnie z zimną krwią i doskonale sam o tym wiesz. — Ale ja zastrzelę — powiedziała Anna, ukazując się Ar- thurowi. — Pozwól, że pokażę drogę — oznajmił pan Kobold. — Pozwól, że pokażę drogę — powiedział Terence Arthur Mulligan. Hovis ponuro popatrzył na uśmiechającego się złośliwie ta- ksówkarza, który otwierał mu drzwi. Z ogromną przyjemnością zdzieliłby go laską, niestety, odwagę odbierał mu wygląd jego dwóch towarzyszy. Byli ogromni, zieloni i muskularni. Taksów- ka stała w wielkim, wiktoriańskim magazynie, pomiędzy furgo- netką do obwoźnej sprzedaży lodów a srebrnym samochodem Runę'a. Inspektor popatrzył na ostatnio wymieniony pojazd z odrobiną nadziei (ale niewielką). Mulligan popatrzył na pojazd wymieniony jako pierwszy z lekkim zaskoczeniem. — Dokąd mnie zabierasz? — spytał Hovis. — Do lochu. — Terence zrobił minę promieniującą złem. — Głębokiego, ciemnego lochu. — Ale najpierw do izby tortur — powiedział jeden z zielo- nych, wielkich wstręciuchów. — Ten drań kilka dni temu na Moście Kew wsadził szpadę w tyłek mojemu bratu, Colinowi. Suszarka czadowała dalej. Nie przestali grać nawet na chwilę. Po prostu miksemia była dźwiękoszczelna