Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– A tym odkrywc¹ to ja! – mówi³ doktor Sydney Hudelson z niemniejszem przeœwiadczeniem. – Zaiste! – potakiwa³a znowu garstka przyjació³. Pomimo ¿e to potwierdzenie niema³¹ by³o pociech¹ dla obu astronomów, nie mog³o im ono zast¹piæ dawnych entuzjastycznych okrzyków t³umu. Wszelako poniewa¿ materjalnem niepodobieñstwem by³o przekonywanie ka¿dego przechodnia pokolei, wiêc zmuszeni byli, si³¹ rzeczy, zadowoliæ siê skromn¹ chwalb¹ bardzo przerzedzonego szeregu wielbicieli. Doznawane przykroœci nietylko ¿e nie ostudza³y ich zapa³u, lecz przeciwnie. Im bardziej zaprzeczano im prawa do meteoru, z tem wiêksz¹ zaciek³oœci¹ upominali siê o nie; im mniej zwracano uwagi na ich roszczenia, tem usilniej dowodzi³ ka¿dy z nich, ¿e jest jego jedynym i wy³¹cznym w³aœcicielem. Przy takim stanie umys³ów wszelkie pogodzenie by³o nie do ziszczenia. To te¿ nie myœlano o niem. Co wiêcej, zdawa³o siê, ¿e ka¿dy dzieñ g³êbiej ¿³obi³ roz³¹kê dwojga nieszczêœliwych narzeczonych. Pp. Forsyth i Hudelson zapowiadali g³oœno, ¿e walczyæ bêd¹ do ostatniego tchu przeciw gwa³towi, którego padli ofiar¹, i ¿e wyczerpi¹ wszelkie œrodki s¹dowe. Widowisko by³oby zachwycaj¹ce! Z jednej strony mr. Forsyth, z drugiej doktor Hudelson, a przeciwko nim reszta œwiata. Co za wspania³y proces… o ile tylko znaleŸæ bêdzie mo¿na s¹d doœæ kompetentny! Tymczasem dwaj dawni przyjaciele, przekszta³ceni w nienawistnych wrogów, nie opuszczali ju¿ wcale swych siedzib. Ponurzy i samotni, ze swych wie¿ nie schodzili prawie. Tam mogli przygl¹daæ siê meteorowi, który zabra³ im zdrowy rozs¹dek, i upewniaæ siê kilka razy na dzieñ, ¿e zakreœla wci¹¿ sw¹ drogê œwietln¹ W g³êbinach przestworza. Nie opuszczali ju¿ prawie tych wy¿yn, na których zabezpieczeni byli przynajmniej od swego najbli¿szego otoczenia, wrogo dla nich usposobionego i dorzucaj¹cego jedn¹ gorycz wiêcej do goryczy, które – jak s¹dzili – by³y ich udzia³em. Francis Gordon, zwi¹zany z domem przy Elisabeth street wspomnieniami dziecinnych lat, nie opuœci³ go, ale nie odzywa³ siê wcale do wuja. Przy œniadaniu, przy obiedzie nie mówiono do siebie. Nawet Mitz nie otwiera³a ust, a bez jej kwiecistej wymowy dom sta³ siê milcz¹cy i smutny jak klasztor. U doktora Hudelson’a stosunki rodzinne nie by³y wcale przyjemniejsze. Loo d¹sa³a siê nielitoœciwie pomimo b³agalnych spojrzeñ ojca; Jenny zalewa³a siê ³zami pomimo próœb matki. Mrs. Hudelson zaœ wzdycha³a tylko, pok³adaj¹c ca³¹ nadziejê w czasie, który jeden móg³ zmieniæ po³o¿enie o tyle œmieszne o ile tragiczne. Mrs. Hudelson mia³a s³usznoœæ, poniewa¿, jak mówi¹, czas ³agodzi wszystko. Przyznaæ jednak nale¿y, ¿e tym razem nie by³o mu spieszno pod¹¿yæ z pomoc¹ obu nieszczêœliwym rodzinom. Mimo ¿e mr. Dean Forsyth i doktor Hudelson nie byli nieczuli na niechêæ swego otoczenia, nie odczuwali jej tak bardzo jak w innych okolicznoœciach. Ach! ten meteor!… Jemu z³o¿yli w ofierze ca³¹ sw¹ mi³oœæ, wszystkie swe myœli i pragnienia! Z jak¹ gor¹czk¹ czytali codziennie odezwy p. I. B. K. Lowenthal’a i sprawozdania z konferencji miêdzynarodowej! Tam byli ich wspólni wrogowie, przeciwko którym jednoczyli siê wreszcie we wspólnej jednakowej nienawiœci. To te¿ z ¿ywem zadowoleniem dowiedzieli siê o trudnoœciach, które napotyka³y zebrania przygotowawcze, a jeszcze z ¿ywszem – o wolnem tempie, o krêtych drogach, po których d¹¿y³a konferencja miêdzynarodowa do porozumienia zawsze jeszcze problematycznego i niepewnego. U¿ywaj¹c mowy potocznej, mo¿na powiedzieæ, ¿e w Waszyngtonie pali³o siê. Na drugiem posiedzeniu widaæ ju¿ by³o, ¿e konferencja miêdzynarodowa nie bez trudu za³atwi swe sprawy. Pomimo usilnej pracy podkomisji, porozumienie od pocz¹tku wyda³o siê trudne do osi¹gniêcia. Naprzód przedstawiono wniosek o przyznanie w³asnoœci meteoru krajowi, w którym spadnie. By³o to sprowadzenie sprawy na drogê loterji, w której wygrywa³by tylko jeden los i to jaki los! Wniosek ten, przedstawiony przez Rosjê a poparty przez Angljê i Chiny, pañstwa o wielkich obszarach, wywo³a³ to, co w stylu parlamentarnym nazywa siê „fermentacjami politycznemi”. Inne pañstwa nie orzek³y nic stanowczego. Nale¿a³o zawiesiæ posiedzenie. Odbywa³y siê narady, intrygi kuluarowe… Ostatecznie, a¿eby od³o¿yæ przynajmniej to k³opotliwe g³osowanie, Szwajcarja z³o¿y³a wniosek o odroczenie tej propozycji, i ten uzyska³ wiêkszoœæ. Rozwi¹zanie to zatem mia³o byæ wziête pod uwagê dopiero wtedy, gdyby nie dosz³o do porozumienia w sprawie sprawiedliwego podzia³u. Ale jak¹ drog¹ osi¹gn¹æ sprawiedliwoœæ? Zagadnienie niezmiernie delikatne, którego konferencja miêdzynarodowa nie rozstrzygnê³a, pomimo ¿e posiedzenia odbywa³y siê jedne po drugich, niektóre zaœ z nich by³y tak burzliwe, i¿ p. Harvey zmuszony by³ je zawieszaæ. Je¿eli to wystarcza³o dotychczas do uspokojenia burzliwego zgromadzenia, to trudno by³o orzec, czy przysz³oœæ nie zgotuje jakiej niespodzianki. S¹dz¹c po podnieceniu ogólnem, mo¿na by³o siê tego spodziewaæ. W istocie podniecenie stawa³o siê coraz gwa³towniejsze, coraz mniej liczono siê ze s³owami, tak ¿e mo¿na by³o przewidywaæ interwencjê si³y zbrojnej, co ubli¿y³oby wielce powadze pañstw suwerennych, maj¹cych swych przedstawicieli na konferencji. Wszelako podobna ewentualnoœæ by³a w porz¹dku rzeczy, gdy¿ nadchodz¹ce wiadomoœci nie przyczynia³y siê bynajmniej do uspokojenia wzburzonych umys³ów. Przeciwnie, wszystko sz³o ku gorszemu, gdy¿ wed³ug codziennych odezw p. I. B. K. Lowenthal’a upadek meteoru z dnia na dzieñ stawa³ siê prawdopodobniejszym. Po kilkunastu takich komunikatach, donosz¹cych o odurzaj¹cej sarabandzie meteoru i rozpaczy jego badacza, zdawa³o siê, ¿e nast¹pi³ zwrot pomyœlniejszy. Nagle bowiem, z 11 na 12 czerwca, astronom odzyska³ spokój ducha stwierdzaj¹c, i¿ meteor, zaprzestawszy swych fantastycznych ruchów, znów podleg³ wp³ywom si³y prawid³owej i sta³ej, która, pomimo ¿e jest nieznana, nie sta³a w sprzecznoœci z danemi rozumu. Od tej chwili p. I. B. K. Lowenthal, odk³adaj¹c na przysz³oœæ badanie przyczyn, dla których meteor przez dziesiêæ dni dotkniêty by³ jakby ob³êdem, powróci³ do dawnej pogody, która jest naturalnym udzia³em matematyka