Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Kolega, który się w to bawi, pewnie zapomniał regularnie zażywać lekarstwa. Blizna po tatuażu nie wysyłała żadnych ostrzeżeń, ale Lars czuł na karku i plecach zimne dreszcze. W jaskini panowała mroczna, ponura aura. Ściekająca po ścianach woda zdawała się szeptać trwożnie. Gdzieś w głębi, jakby odbite od sklepienia, odległe i ciche jak tchnienie, dochodziły echa krzyków czy zawodzeń. Przez krótką chwilę Bergowi zdawało się, że to lamentują duchy zamordowanych, których czerepy tak okrutnie zbezczeszczono. Zadrżał. Uniósł głowę i zobaczył wlepione w siebie, pałające wściekłością ślepia. Były szkarłatne jak krew, a ich rozszerzone, puste niczym przestrzeliny źrenice nie pozwalały oderwać wzroku, hipnotyzowały. Cofnął się odruchowo, potknął o pączkujący stalagmit, chociaż mózg już zdążył zrozumieć, że to tylko rysunek na kamieniu. Jarzące się czerwone ślepia spoglądały nienawistnie ze ścian, głazów, złomów skalnych. Czaiły się wszędzie. Lars nie mógł pozbyć się wrażenia, że go obserwują. Niczym milczący, pełni pogardy strażnicy, czekający na jeden fałszywy ruch ofiary. Której czaszka dołączy do kolekcji, ozdobiona martwymi myszami albo kulkami z kału, pomyślał. Ale blizna na ramieniu milczała. Odgarnął włosy z czoła. - Czy możesz gdzieś tu być, Wilhelmie Stern? - spytał półgłosem. Odpowiedziała tylko cisza. Nigdzie nie dostrzegł nawet śladu poszukiwanego naukowca. Ani jakiejkolwiek żywej istoty. Jaskinię zamieszkiwały jedynie widma i kości. Nie miał specjalnej ochoty zapuszczać się w głąb licznych korytarzy i odnóg, lecz dla przyzwoitości postanowił sprawdzić główną salę groty. Odwrócił się i właśnie wtedy zza załomu wyszło martwe koźlę. Zamiast racic miało ludzkie dłonie i stopy. - Jezu Chryste - szepnął Berg. Kózka wspięła się na tylne nogi. Łebek przekrzywił się na bok, ukazując rozwartą, czerwoną szramę poderżniętego gardła. Ścięte jak galareta, wywrócone białka oczu gapiły się bezmyślnie w przestrzeń. Martwa koza oglądała pejzaże krainy śmierci. Pierś i brzuch zwierzęcia pokrywała warstwa zrudziałej, skrzepłej krwi zlepiającej sierść. Zesztywniały pysk z wyszczerzonymi, żółtymi zębami nie poruszał się, jednak koźlę przemówiło. - Wielkie jest imię tego, który włada duszami. Pan, król i władca, o Czerwonych Oczach - wygłosiło niskim, pozbawionym emocji głosem. Zatupało sztywnymi nóżkami i ciężko upadło na bok. Berg odważył się wziąć oddech. Koza leżała bez życia. Nic nie wskazywało, że przed chwilą objawiła talent oratorski. Lars pomyślał żeby trącić ciało butem, ale stwierdził, że jednak nie ma ochoty. Nie chciał, żeby popisało się jeszcze jakąś sztuczką. Na przykład splunęło jadem albo zamieniło się w coś jeszcze bardziej paskudnego. - Piękne powitanie - szepnął. - I znamienne. Czy mi się zdaje, czy było tam coś o duszach? Minął szerokim łukiem ciało kozy i ruszył dalej. Z lekkim niepokojem zastanawiał się, czy zwierzę było czymś w rodzaju drogowskazu, czy raczej strażnikiem. A może po prostu zastępowało wycieraczkę z napisem „Witamy”? - Diabli wiedzą - mruknął i dawno nie był tak pewien swojego zdania. Jaskinia zwężała się nieco, lecz wciąż pozostawała na tyle przestronna, żeby swobodnie nią wędrować. Teraz dosłownie z każdego występu skały spoglądały nienawistne, szkarłatne ślepia. Bergowi przypominały napisy na ścianach Absu. Pałały taką samą czystą żądzą mordu. - Zabijemy cię, jeśli zdołamy - zdawały się szeptać. Kark i ramiona Larsa pokryła gęsia skórka, chociaż wcale nie zrobiło się zimniej. Miał wrażenie, że kroczy korytarzem, pod pełnym pogardy i wściekłości wzrokiem ukrytej w mroku publiczności. Brnięcie w głąb jaskini z czasem zaczęło sprawiać coraz większą trudność. Złomy skalne i zwaliska kamieni utrudniały marsz. Teraz grota zwężała się wyraźnie. Nagle Berg przystanął. Drogę odgradzały dwa ogromne, upstrzone wizerunkami oczu głazy. Dołem wypływał strumień, niosąc dziwnie zrudziałą, mętnawą wodę. A wąską szczelinę, przez którą można się było przecisnąć, odgradzała kotara z ludzkich kości. Piszczele, podudzia i kręgi wisiały nanizane na linki na kształt bambusowej zasłony. Berg zawahał się. Do diabła, pomyślał. To chyba dobry moment, żeby zawrócić. Jednak spoza upiornego parawanu dał się słyszeć cichy szmer. Coś jakby szlochanie, a może szept. Lars nie był w stanie stwierdzić. Ponura atmosfera groty przytłaczała go. Był podenerwowany i czujny. Mięśnie karku i ramion miał napięte jak sprężyny, po plecach przebiegały raz za razem dreszcze, w skroniach łomotała krew. Najchętniej znalazłby się z powrotem w koi. Blizna na ramieniu nie przesyłała żadnych sygnałów o niebezpieczeństwie, a to niepokoiło Berga jeszcze bardziej. Nabrał głęboko powietrza. - Życie Grabieżcy to pasmo parszywych zleceń - szepnął do siebie i ostrożnie odsunął kotarę. Kości zaklekotały sucho. Na ziemi siedział taki sam stwór, jakiego Lars spotkał w piwnicach Domu Wieczności. Zwrócił w stronę Grabieżcy wąski pysk z pełnymi wyczekiwania, przenikliwymi oczami. - Samotność jest przejmująca pod gwiazdami, wędrowcze - powiedział - jeśli nie staje się więzieniem. Berg przeszedł na drugą stronę zasłony z kości. Dopiero teraz zobaczył, że stworzenie siedzi w ciasnym kręgu, wyrysowanym na kamieniach ciemnym, na wpół zatartym barwnikiem, prawdopodobnie krwią. Przysunął się nieco bliżej. Jasne, blade oczy śledziły go z napięciem. Nie wiedział, czy stworzenie jest wrogiem, czy sprzymierzeńcem, lecz jego bracia, których spotkał do tej pory, okazywali się zwykle pomocni. - Szukam Wilhelma Sterna - zaryzykował. - Wiesz może, gdzie go znajdę? Stwór wydał przeciągły skowyt, przypominający chichot. - Stern od lat gryzie piach, wędrowcze. Szkoda zachodu. Lars miał się cofnąć, ale zatrzymało go pełne napięcia spojrzenie zwierza. Z wąskiego pyska wysunął się jęzor i nerwowo oblizywał paskudnie ludzkie usta. - A jego dusza? - szepnął Berg. - Co się stało z jego duszą? Stwór zakołysał łbem. Widać było, że ogarnia go wielkie podniecenie. Pysk wykrzywił spazmatyczny grymas. - Ja! - zaskowyczał. - O tak, właśnie ja! - Co „ty”? - nie zrozumiał Lars. - Wewnątrz - syknął potwór. Grabieżcy zdawało się, że ma nagle poważny problem z artykulacją słów, jakby mowa sprawiała mu ból. - Wędrowcze, wewnątrz! Berg z trudem przełknął ślinę. - Ty jesteś Wilhelmem Sternem? - spytał wstrząśnięty. Zwierz jęknął głucho, z rozpaczą. - Wewnątrz - powtórzył chrapliwie, niemal niezrozumiale. - Proszę. Berg odetchnął głęboko. W nagłym olśnieniu przypomniał sobie, co usłyszał od takiego samego stwora w Domu Wieczności. - Dusza Sterna jest w tobie? - spytał. Stworzenie zamknęło oczy. - Tak - wyszeptało. W jego dziwnym, śpiewnym głosie brzmiało wielkie wzruszenie. - Wewnątrz. - Czy ktoś cię więzi? Pysk stwora wykrzywił się, błysnęły kły. - On - warknął. - O Czerwonych Oczach