Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Cenne odkrycie. Żona Michaela ma twarz o ostrych rysach, z dwiema bruzdami biegnącymi od nosa do opadających w dół kącików ust; jeżeli była kiedykolwiek ładna, szybko jej to minęło. Popie- late włosy sczesała gładko do tyłu, wysoki kołnierz swetra podchodzi pod samą brodę. – Chodźcie do domu – mówi – trzeba coś zjeść. Wieczór. Na stoliku w pokoju, który oddano Krzysztofowi, leży plik feministycznych cza- sopism. Stek bzdur! Łapie się natychmiast na tej myśli i niemal zgina się w przepraszających ukłonach. Czy nie zachowuje się aby jak ciemniak? Jak ci, którzy w przededniu każdej re- wolucji słowami „stek bzdur” odtrącali, zagłuszali głos ciemiężonych? To potężny ruch, a skoro tak – musi w nim coś być. I Krzysztof ze skrupulatnością, wynikłą z wyrzutów sumie- 10 Ils sont... (fr.): – Tacy szykowni są ci Polacy! – Ależ to czysty seksizm! 74 ------------------------------------------------------------- page 75 nia, odczytuje pochwałę orgazmu łechtaczkowego, oskarżenie gwałtu, opis gwałtu, wypowie- dzi kilkunastoletnich dziewcząt na temat znaczenia słowa „seksizm”, i tak dalej, i tak dalej... Kiedy sięga po kolejne pismo, spomiędzy kartek wypada pocztówka z widokiem Tottenham Court Road, zapisana drobnym maczkiem i podpisana „Martha”. Martha Doherty? „Moja droga Eileen! Jak żyjesz? Jak Mickey? U mnie zanosi się na zmianę, ale nic ci o tym nie napiszę, żeby nie zauroczyć. Albo dobrze: chyba będę mieć drugiego potomka, co ty na to? Kupiliśmy cudownego spaniela, rozkoszny szczeniak. Eileen, na litość boską, czemu nie masz psa? Czy aż tak się liczysz z Mickey? Co na to twój feminizm? (Ja mam wszystkich izmów dość na cale życie, wiesz o tym). Kiedy będziesz w Londynie? Daj znać. Pozdrowie- nia, Martha”. Ta słynna Martha? Do diabła! Krzysztof czuje smutek, jak gdyby ktoś go zdradził, oszukał, porzucił. Ruda dziewczyna, z uniesioną pięścią stojąca pod sztandarem obok Estravadosa, dziewczyna z twarzą mokrą od deszczu, z rękami w kieszeniach kurtki, krzycząca coś do tłumu na wiecu w Derry: pamięta te zdjęcia. Co się z nią stało? Pularda! Powtarza to półgłosem, po polsku: pularda! Przez cały weekend pada deszcz. Siedzą w kuchni, snują się po pokojach, po ganku; kiedy na chwilę się przejaśnia, Krzysztof wyciąga leżak na trawę, układa się na nim, przymyka oczy. Albo usiłuje czytać ostatnią książkę Michaela, bez skutku: nie rozumie ani słowa! O co tu chodzi? Chilijka z warkoczami – nazywa się Ramona – przejęła prowadzenie domu, sprząta, gotu- je, robi zakupy. Jak to, czym jest: jak służąca. A przecież przywieźli ją tu nie jako służącą, jako towarzyszkę; równość, braterstwo (siosterstwo, jak mówią feministki) – co za pić! Krzysztof wścieka się o to, jak gdyby sam był Ramoną: jest tu w końcu gościem, u diabła, jest tu gościem! Nawet z głupia frant o to zapyta: czy Ramona jest tu służącą, czy gościem? Oczywiście, że jest gościem. Ale jaką różnicę jej to sprawi, jeżeli podczas weekendu będzie robiła to, co robi zawsze? W końcu to jej zawód! I to dobra dziewczyna: tak łatwo dała się namówić, wystarczyły dwa słowa, że Eileen jest zmęczona, że nie lubi gotować a służąca, ich służąca, wzięła wolne... Krzysztof patrzy na Eileen i Michaela prawie z nienawiścią, na Fleur i Aishę – to bogata dziewczyna, ta Aisha, z wielkiej arabskiej burżuazji – z niechęcią. Oferuje się Ramonie z pomocą, dumny i wściekły, że tylko on jeden. Tylko wściekły, gdy przychodzi mu do głowy, co tamci mogą o tym myśleć. Że się do niej zaleca, dobre sobie! Krąży więc z Ramoną po ogrodzie, zrywają liście szczawiu – „Oni w ogóle nie mają poję- cia, ile jedzenia się tu wszędzie marnuje, ci bogaci! Prawie każdy listek nadaje się na świetną potrawę, ale trzeba być biednym, żeby to wiedzieć” – potem pomaga go przebierać i siekać, siedząc w kuchni na ciężkiej dębowej ławie. Ramona robi ze szczawiu sałatkę z pokrajanym boczkiem, z jajkami na twardo, z oliwą. „Mój poprzedni pan” – mówi „też miał ogródek, i nie mógł przecież pilnować każdej trawki. Więc kiedy wychodził, zbierałam różne zioła – szczaw, le pissenlit, to zna każdy, ale tyle tam było różnych innych rzeczy – i codziennie miałam z tego świetne, zdrowe jedzenie. Pan nie wziąłby tego do ust, skądże!” Albo idzie z Ramoną do mleczarni, niesie za nią bańkę – nie, ja to zaniosę, to przecież ciężkie. I do rzeźnika, gdzie Ramona wybiera starannie piękne kawałki rostbeafu. „Tak mi przykro” – mówi do niego, kiedy wracają – „Ta biedna kobieta, która to prowadzi... sama jedna, wiesz? to wdowa, i to jest przecież ciężka praca dla kobiety... Ma małe obroty, tyle pięknego mięsa się marnuje, strasznie mi jej żal... Widziałeś, jak się cieszyła, że przyszliśmy coś kupić?” – Wiesz – mówi Krzysztof – dla mnie to taka egzotyka, że nawet nie mogę współczuć, po prostu nie wierzę własnym oczom. Mięso, które czeka na klienta, i to jakie mięso! Gdyby przenieść ten sklepik do Polski, w pięć minut by go rozniesiono, ludzie by szyby wytłukli... 75 ------------------------------------------------------------- page 76 – Bo chyba wam się lepiej żyje. Prosty człowiek lepiej zarabia, może sobie częściej po- zwolić na mięso. – Nie, skąd, to nie to. Zawalili gospodarkę, jest chaos, wszystkiego brakuje. U nas w ogóle nie ma kwestii, czy prosty człowiek może sobie pozwolić na rostbeaf. Ani biedny, ani bogaty, nikt nie kupi rostbeafu, bo go nie ma. Ramona aż przystaje. – Chris – mówi. – Ale przecież..