Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
W skośnych oczach pojawił się błysk radości. - Nu, otiec, czto s wami? Czto s wami? Michał miał wrażenie, że to wszystko, ten skoś- nooki oficer, ta droga, te kolumny zakurzonych żołnierzy, że to wszystko już się kiedyś zdarzyło, że zdarzyło się już kiedyś nawet to czto s wami. Wydało mu się, że czas zakręcił młynka. Ogarnęło go przerażenie. - Mienia zowut Michait Józefowkz Niebieski - powiedział drżącym głosem. Czas Izydora Ten młody skośnooki oficer nazywał się Iwan Mukta. Był adiutantem ponurego lejtnanta o przekrwionych oczach. - Wasz dom ponrawiłsia lejtnantu. Budiet kwartira - mówił wesoło i znosił do domu rzeczy lejtnanta. Stroił przy tym miny, które rozśmieszały dzieci, ale nie Izydora. Izydor przyglądał mu się z uwagą i myślał, że oto widzi kogoś naprawdę obcego. Niemcy, mimo że źli, wyglądali tak samo jak ludzie z Prawieku. Gdyby nie mundury, nie można by ich było odróżnić. Tak samo Żydzi z Jeszkotli, może skórę mieli trochę bardziej opaloną i ciemniejsze oczy. A Iwan Mukta byt inny, niepodobny do nikogo. Jego twarz była okrągła i pucołowata, o dziwnym kolorze - jakby patrzeć w nurt Czarnej w słoneczny dzień. Włosy Iwana czasem wydawały się granatowe, a usta przypominały morwy. Ze wszystkiego najdziwniejsze były oczy - wąskie jak szparki, schowane pod rozciągniętymi powiekami, czarne i przenikliwe. I nikt chyba nie wiedział, co wyrażają. Trudno było Izydorowi w nie patrzeć. Iwan Mukta ulokował swojego lejtnanta w największym i najładniejszym pokoju na parterze, tam gdzie stał zegar. Izydor znalazł sposób, żeby obserwować Rosjanina - wspinał się na krzak bzu i stamtąd zaglądał do pokoju. Ponury lejtnant patrzył w rozłożone na stole mapy albo trwał pochylony nad talerzem. Za to Iwan Mukta był wszędzie. Kiedy już podał lejtnantowi śniadanie i wyczyścił mu buty, zabierał się do pomagania Misi w kuchni: rąbał drzewo, wynosił jedzenie kurom, zrywał porzeczki na kompot, zabawiał Adelkę, ciągnął wodę ze studni. - To bardzo ładnie z pana strony, panie Iwanie, ale ja umiem radzić sobie sama - mówiła Misia na początku, lecz potem widocznie zaczęło jej się to podobać. W ciągu pierwszych kilku tygodni Iwan Mukta nauczył się mówić po polsku. Najważniejszym zadaniem Izydora stało się nie stracić Iwana Mukty z oczu. Obserwował go cały czas i bat się, że Rosjanin, spuszczony z oka, stanie się śmiertelnie niebezpieczny. Denerwowały go też umizgi Iwana do Misi. Życie jego siostry było zagrożone, Izydor szukał więc pretekstu, żeby być w kuchni. Czasami Iwan Mukta próbował zaczepić Izydora, ale chłopiec był tak tym poruszony, że ślinił się i jąkał ze zdwojoną energią. - Taki się już urodził - wzdychała Misia. Iwan Mukta siadywał przy stole i pił herbatę w wielkich ilościach. Przynosił ze sobą cukier - albo sypki, albo w brudnawych grudkach, które trzymał w ustach i zapijał herbatą. Wtedy opowiadał najciekawsze historie. Izydor manifestował całym swoim zachowaniem obojętność, ale z drugiej strony Rosjanin opowiadał takie ciekawe rzeczy... Izydor musiał utrzymywać pozory, że ma coś ważnego do zrobienia w kuchni. Trudno przez godzinę pić wodę albo podkładać pod blachę. Nieskończenie domyślna Misia podsuwała bratu miskę z ziemniakami, a w rękę wkładała mu nożyk. Kiedyś Izydor nabrał do płuc powietrza i wykrztusił znienacka: - Ruscy mówią, że Boga nie ma. Iwan Mukta odstawił szklankę i spojrzał na Izydora tymi swoimi nieprzeniknionymi oczyma. - Nie o to chodzi, czy Bóg jest, czy go nie ma. To nie tak. Wierzyć - nie wierzyć, to jest pytanie. - Ja wierzę, że jest - powiedział Izydor i walecznie wysunął brodę do przodu. -Jeżeli jest, to liczy mi się, że wierzę. Jeżeli nie ma, to przecież nic mnie nie kosztuje wierzyć. - Dobrze myślisz - pochwalił go Iwan Mukta. - Ale to jednak nie jest tak, że wiara nic nie kosztuje. Misia gwałtownie zamieszała zupę drewnianą łyżką i chrząknęła. - A pan? Co pan myśli? Jest Bóg czy go nie ma? - To jest tak. - Iwan rozczapierzył cztery palce na wysokości twarzy, a Izydorowi wydawało się, że mrugnął do niego jednym okiem. Wysunął pierwszy palec: - Albo Bóg jest i był, albo - tu dołączył drugi - Boga nie ma i nie było. Albo też - pojawił się trzeci palec - Bóg był, ale już go nie ma. I na koniec - tu dziobnął Izydora czterema palcami - Boga jeszcze nie ma i dopiero się pojawi