Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Zginiesz! Ty i twoja Amy… Zmień zdanie! Proszę cię, zastanów się! — Inaczej nie mogę! — To bądź przeklęty, zakochany głupcze! Dam ci się jeszcze we znaki! Poznasz ty mnie! — Już i tak cię poznałem, nie trzeba nawet zdzierać maski. To, co ty wiesz, może wiedzieć tylko jedna osoba, Józefa Kortejo, córka mordercy i oszusta! Chciała odejść, obróciła się jednak: — Mylisz się, senior. To z Józefą Kortejo nie ma nic wspólnego! — Czyżby! Wszystko masz z nią wspólne, nawet ową piękność, którą chciałaś mnie oszołomić. Zabieraj się stąd! To był dla niej straszny cios. Stanęła. — Robaku! — zgrzytnęła. — Drzyj! Gdybyś wiedział, kim jestem, to poznałbyś, że jesteś w mojej mocy! — Ciesz się, że ci dałem słowo, gdyż byłbym ci już dawno zerwał maskę! Nagle zagrzmiał głos koło niego: — Ale ja to uczynię, bo nie dałem słowa! Zamaskowana postać wyskoczyła zza muru i rzuciła się do dziewczyny. Józefa poznała, w jakim znajdowała się niebezpieczeństwie. Wyciągnęła spod płaszcza sztylet. Uderzyła w rękę, która chciała zedrzeć maskę i kiedy lord szarpnął ręką krzyknął boleśnie, Józefa zniknęła między maskami. — A do diabłów, ona miała sztylet — rzekł Lindsay, wyciągając chustkę z kieszeni, by zatamować krew. — Kim pan jesteś? — zapytał Mariano. — Przyjacielem pańskim! Głos brzmiał głucho, Mariano nie poznał lorda. — I podsłuchałeś pan rozmowę? — Od początku do końca, gdyż w tym celu przyszedłem. — Jest pan skończonym drabem, który zasługuje na tęgie przetrzepanie! — Całkiem słusznie! — Żądam, by pan zdjął maskę! Zdjął maskę i stanął przed Mariano. Ten poznał przybysza, przeraził się bardzo i rzekł: — Ach, milord! Proszę o wybaczenie! — Ja jestem tym, który winien prosić o przebaczenie. — Wybaczam, milordzie! Innemu bym tego nie darował! — Wierzę panu. Jesteś pan porządnym człowiekiem. Czy sądzi pan, iż to rzeczywiście była Józefa? — Z pewnością. — Ja też tak myślę. Niestety, nie złapałem jej i nie możemy jej nic udowodnić. Proszę mi zawiązać chustkę na ręce. Mam małą ranę. Potem ręka w rękę odeszli. Mariano czuł się szczęśliwy, że miał takiego świadka zwierzeń Józefy. Miał nadzieję, że wyjdzie mu to na dobre… Sternau po odejściu Mariano zwrócił się w stronę przeciwną. Szedł od grupy do grupy i nie zauważył, jak za nim podążały dwie postacie. Wreszcie znużył go hałas, dlatego zamyślony udał się w zacisze. Myślał o ojczyźnie, drogiej żonie, o matce i siostrze, starym nadleśniczym i ciągle jeszcze nie widział tych dwu postaci za sobą. Nareszcie chciał wracać i w tej chwili, obróciwszy się, padł na ziemię. Obaj mężczyźni nie pomyśleli nad tym, że Sternau obracając się musi ich zobaczyć, gdyż zza nich dochodziło światło z miejsca zabawy. Sternau spostrzegł ich od razu, natychmiast zrozumiał, że podążali za nim w złym zamiarze, dlatego zniknął z niebywałą szybkością i czekał aż odejdą. Zbliżyli się i usiłowali w ciemność nocy znaleźć poszukiwanego. — Nie widzę go, a ty? — Także nie. — Gdzieś pewnie usiadł. — A może zmienił kierunek? To byłoby przeklęte! Jak powróci na plac, to trudno będzie wykonać zlecenie. — Ty idź na prawo, ja na lewo. Kto go spotka, ten wymierzy cios! Sternau rozmyślał co ma czynić. Zabić ich i potem poinformować o napadzie, trudno to będzie udowodnić. Wybrał jedynie słuszną drogę powrócił na plac, gdzie spotkał lorda i Mariano. Opowiedział im swoją przygodę. Zaraz domyślili się, że przyczynił się do tego Kortejo. Wrócili do domu, gdzie powitały ich szczęśliwa Amy. — Nadchodzą zwycięzcy! — wołała radośnie, prowadząc trzech mężczyzn do salonu. — Jesteśmy z was dumnymi. — Przede wszystkim z potrójnego zwycięzcy! — rzekł Mariano, wskazując na Sternaua. — A z drugiego także — dodał lord. — Nasz przyjaciel odniósł po igrzyskach zwycięstwo, które było największe. Dlatego powinien otrzymać nagrodę! Wziął rękę Amy i włożył w prawicę Mariano: — Kochacie się dzieci moje i godne jesteście siebie. Bądźcie szczęśliwi, życzę wam tego! To była wielka niespodzianka i nagroda, jakiej nigdy jeszcze nie wręczono po igrzyskach. Oboje zakochani padli sobie w objęcia. Był to wieczór radości i rozkoszy. Całkiem inaczej było u Korteja. Pablo wrócił do domu, by mieć alibi, że kiedy wynajęte zbiry zabiją Sternaua, on był u siebie. Niedługo wróciła Józefa. Oblicze jej pałało, źrenice błyszczały. Zrzuciła z siebie strój maskowy i stanęła przed ojcem. — Ojcze, ten Sternau pojutrze jedzie do hacjendy? — Tak, z dwoma towarzyszami. — Nie dajmy tym ludziom ani minuty swobody. — Jeden już pewnie nie żyje: Sternau. Jutro postanowimy co zrobić z drugim. Ojciec i córka siedzieli ze sobą, kiedy nadeszli hidalgowie, ci którzy mieli zabić Sternaua. — No i co udało się? — Niestety nie. Szedł sam, my za nim, ale nagle straciliśmy go z oczu. Powróciwszy na plac, zobaczyliśmy go wsiadającego na koń z lordem Lindsayem. Kortejo potrząsnął gniewnie głową. — Jesteście głupcami i tchórzliwymi najmitami. Nie chcę słyszeć o was! — My to zrobimy, senior! — rzekł jeden. — Nie potrzebuję was. Możecie iść. Za swój niekorzystny i bezcelowy trud macie zapłatę, dziesięć pesos, podzielcie między sobą i zabierajcie się precz! Hidalgowie byli zadowoleni, że i tyle dostali. Józefa udała się spać, ale sen nie przychodził. Rozmyślała nad zemstą, nie wymyśliła jednak nic takiego, co odpowiadałoby sile jej gniewu. Kortejo również nie spał. Myślał całymi godzinami. Wreszcie poszedł do stajni i kazał osiodłać wierzchowca. Nad rankiem wyjechał z miasta w północnym kierunku. Minęło dwa dni, przed rezydencją lorda Lindsaya zatrzymały się silne konie, a wewnątrz odbywały się pożegnania. — Jak długo zabawi pan w podróży? — pytał Lindsay. — Kto to może w obecnych czasach wiedzieć? Wrócimy jak tylko będzie można. — Spodziewam się. Nie żałujcie koni. Jest ich na pastwiskach tysiące. Ma pan jeszcze jakieś życzenie? — Tak, milordzie. Nie wiem, co może mnie spotkać w tym kraju. Jeśli bym długo nie wracał, proszę zająć się moim jachtem i załogą. — Uczynię to, chociaż jestem przekonany, że nie będę musiał. Bywajcie zdrowi! Sternau i Helmer siedzieli już na koniach, kiedy Marian stał jeszcze na schodach; nie mógł się rozłączyć z Amy w żaden sposób. Wreszcie dosiadł konia. Wyjechali tą samą drogą, którą dwa dni temu wyruszył Kortejo