They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

— Nie odwołamy eskadr — mówił poseł. — Bomby zrzucone na Wenus nie wybuchną. Na razie — dodał. — Nastawimy zegary na inną godzinę, na inny rok. Opóźnimy eksperymen- talne zniszczenie Wenus. Ostatnim ostrzeże- niem będą eksplozje na tej planecie. Jeszcze wówczas będziemy mogli wstrzymać kataklizm. Czy dziesięć lat wystarczy? — Starczy, starczy. Udostępnię film o mojej podróży międzyplanetarnej, kamery pokażą po- ciski, które spadły na Wenus, armadę stat- ków kosmicznych orbitujących wokół Plutona, wreszcie rozmowę z tobą. — Nie uwierzą w autentyczność tego filmu. — Przekonam, udowodnię. — Życzę powodzenia. Nie odprowadzaj mnie, pozostań w Domu. — Nie wypiłeś nawet herbaty. Roześmiał się i zniknął za drzwiami. POWRÓT NA ZIEMIĘ Natychmiast po powrocie przekazałem ma- teriały filmowe Międzynarodowej Unii Ochro- ny Ziemi przed Kosmosem. Komisja Ekspertów wydała pozytywną opinię. Film wyświetlono w dziesiątkach tysięcy kin. Wygłaszałem od- czyty, mój Dom odwiedzali goście ze wszyst- kich stron świata. Budowano w tym czasie wierne kopie Domu, można powiedzieć bez przesady, że rozpoczęto przemysłową produkcję kryształowych kul. Próbne badania pierwszych modeli przy- niosły straszliwe rozczarowanie. Atmosfera sko- piowanych domów działała tylko w mojej obecności. To przecież były moje domy złączo- ne bioprądami z moim organizmem, z moją psychiką. Oznaczało to, że najpierw należy znaleźć odpowiednich ludzi, perspektywicznych mieszkańców Domów, a potem dopiero przy- stąpić do ich budowy, zsynchronizowanej z in- dywidualnymi cechami właścicieli. Co czło- wiek, to inna konstrukcja. Bagatela! j Zaproponowałem, by cały wysiłek skoncen- trować na budowie sztucznego słońca. Projekt przyjęto ze zrozumiałą ulgą. Nie tracąc czasu, przenoszę się w kryształowej kuli z miejsca na miejsce. Jestem wszechobecny. Matki przypro- wadzają do mego Domu niesfornych synów i lekkomyślne córki, mężowie agresywne żony, żony — agresywnych mężów, przełożeni — nie- zdyscyplinowanych podwładnych, podwładni — tyranizujących szefów. Od rana do późnych godzin nocnych setki ludzi niszczy chodniki, podłogi. Na ścianach wyskrobują swoje nazwi- ska, śmiecą, rysują diamentami idiotyczne symbole na powierzchni kryształowej kuli, za- bierają na pamiątkę różne przedmioty. Położyłem przed zawsze otwartymi drzwia- mi dwie słomiane wycieraczki, w holu zainsta- lowałem elektryczne odkurzacze włączające się automatycznie. Zatrudniłem trzech portierów, dwie sekretarki i czterech detektywów. Niech chronią mój Dom przed agresywnością ludzką. Wczoraj przyprowadzono technika, który bu- duje agresator uniwersalny, wzbudzający, jak twierdzi, energię, wzmacniający siłę woli. Mło- dy konstruktor pragnie ratować ludzkość, wstrzymując proces anemii psychicznej, skłon- ności do kompromisów za wszelką cenę, psy- chastenii, zbyt daleko posuniętej dobroduszno- ści i bezinteresownej życzliwości. „Światu grozi stagnacja! — wołał mój anta- gonista — totalne rozleniwienie i pandemia naiwnej miłości. Mój agresator przełamie opo- ry, usunie zahamowania, zwalczy słabości i lę- ki, wyzwalając atawistyczną skłonność do agresji w jej najdoskonalszej postaci." Po godzinnym seansie wyszedł z mego Do- mu uspokojony i odmieniony. Dopiero następ- nego dnia, a więc w dniu dzisiejszym, zauwa- żyłem brak lampy głównej, wysyłającej pro- mienie nadfioletowe, i filtrów oczyszczających atmosferę. Zamknąłem drzwi i okna, włączyłem apara- turę antygrawitacyjrfą. Kryształowa kula ode- rwała się od Ziemi. Robot-pilot odebrał pierw- szy rozkaz. — Wyruszamy w podróż dookoła Wszech- świata. — Kierunek? — Przed siebie. — A co z Ziemią? — przeniknęło do mojej świadomości pytanie. — Wrócę, gdy zatęsknię —- odparłem. — Co z ludźmi? — był to głos posła albo sumienia, nie mogłem rozpoznać. — Ludzie sami sobie nie wyrządzą krzywdy. Są urodzonymi egocentrykami. — Dokąd lecisz? — pytali przez radio eks- perci lotów kosmicznych. — Sam jeszcze nie wiem. — Na wszelki wypadek podaj nam adres, skoro wylądujesz na innej planecie. — Dobrze, podam. — Czy znasz adres tych... jak im tam... no, tych strażników Kosmosu, co to chcą rozbić Wenus, a potem wysadzić w powietrze Ziemię? — Nie znam. Nie chcieli zdradzić miejsca swego zamieszkania. — Szkoda — zmartwił się ekspert — mo- glibyśmy złożyć im wizytę. Tak czy inaczej musimy przygotować się do obrony Ziemi przed agresją z Kosmosu. Wyłączyłem radio całkowicie uspokojony. Od dawna nie miałem książki w rękach. Wyciąg- nąłem z biblioteki pierwszą lepszą. „Po tym przemówieniu Demostenesa Ateńczycy nabrali większej odwagi i wyszedłszy na wybrzeże, ustawili się nad samym morzem. Lacedemoń- czycy, ruszywszy do natarcia, zaatakowali swym wojskiem lądowym fortyfikacje..." Odłożyłem na półkę Wojny peloponeskie. Najchętniej poczytałbym Robinsona Cruzoe. „Scala dei Giganti" „CREDO QUIA ABSURDUM EST" Arystoteles Stali na dnie olbrzymiego krateru. Czterech mężczyzn i dwie kobiety. Podróżnicy, poszuki- wacze przygód, entuzjaści ruchu, pielgrzymi. Na żółtej ścianie samochodu czerwieniły się litery, słowa motywu wiodącego: ŻEBY WSZYSTKO ZROZUMIEĆ — TRZE- BA WSZYSTKO ZOBACZYĆ! Zieloną farbą wymalowano informację: EKSPEDYCJA RODZINY IRO: Hamarab IRO — ojciec Festo IRO — syn najstarszy Ferti IRO — syn średni Fiatol IRO — syn najmłodszy Szep — żona Festo Okos ¦— żona Ferti Trzeci, najmłodszy syn ukończył czternaście lat. Hamarab obserwował przez lornetą spię- trzenie skał na południowej krawędzi. — Tam przenocujemy — powiedział. — Roz- bijecie namiot w pobliżu tego rumowiska — wyciągnął prawą rękę, lewą podał lornetę naj- starszemu synowi. — Głazy czy ruiny? — Ruiny wśród głazów — odrzekł Festo. — Ja widzę ściany jakiejś budowli —• oświadczył Ferti. — Średniowieczny zamek! — zawołał naj- młodszy. — Zamek w kraterze — zdziwiła się Szep. — Średnica tej niecki wynosi sto i kilkana- ście kilometrów — stwierdziła Okos. — Kie- dyś spadł w tym miejscu meteoryt