Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Następnie badacze odtwarzali nagrany uprzednio na taśmie symulowany atak padaczki, co stwarzało wrażenie, że to jeden z uczestników dostał - takiego ataku. W jednej z grup eksperymentalnych u każdego z badanych wytworzono przekonanie, że jest on jedyną - osobą, której słuchawka podczas ataku tej choroby jest włączona w innych grupach - że jeszcze jedna osoba lub więcej osób ma włączone słuchawki. Uzyskano następujące wyniki: jeśli badany myślał, że jest jedynym słuchaczem, to prawdopodobieństwo, iż wyjdzie on ze swego pomieszczenia i spróbuje udzielić pomocy, było znacznie większe niż wtedy, gdy sądził, że inni również słyszą to samo. Im większa była liczba owych rzekomych słuchaczy, tym mniej było prawdopodobne, iż badany zaoferuje swą pomoc. Zachowanie świadków morderstwa Genovese, a także zachowanie badanych w eksperymentach Darleya i Latane, ukazuje naturę ludzką w dość ponurym świetle. Czy rzeczywiście ludzie unikają pomagania sobie wzajemnie, jeśli tylko jest to możliwe - tzn. jeśli ktoś daje zły przykład nie interweniując lub jeśli odpowiedzialność za przyjście z pomocą wydaje się niedokładnie określona? Zapewne nie. Istnieją zapewne sytuacje, w których ludzie są skłonni spieszyć z pomocą swym bliźnim. Pewne zdarzenie z mych własnych doświadczeń może rzucić nieco światła na to zagadnienie. Niedawno obozowałem w Parku Narodowym Yosemite. Był późny wieczór i właśnie zasypiałem, gdy posłyszałem, że w oddali krzyczy głośno jakiś mężczyzna. Nie można było rozpoznać, czy jest to krzyk bólu, zdziwienia czy radości. Nie miałem pojęcia, czy to jacyś ludzie zabawiają się w niewybredny sposób, czy też jeden z takich jak ja obozowiczów został napadnięty przez niedźwiedzia. Wypełzłem ze śpiwora i zacząłem rozglądać się dookoła, starając się otrząsnąć z resztek snu i próbując ustalić, skąd pochodził krzyk, gdy wtem zauważyłem dziwne zjawisko. Niezliczone mnóstwo migocących światełek wędrowało ze wszystkich stron, zbiegając się w jednym punkcie. Były to lampy i latarki niesione przez dziesiątki obozujących wokół turystów, którzy biegli na pomoc krzyczącemu człowiekowi. Okazało się, że był to krzyk zdziwienia, spowodowany stosunkowo nieszkodliwym wybuchem w piecyku benzynowym. Inni obozowicze wydawali się prawie rozczarowani, gdy dowiedzieli się, że nie potrzeba żadnej pomocy. Niestety, gdy wróciłem do namiotu, miałem trudności z zaśnięciem, gdyż jako psycholog społeczny wierzący mocno w dane naukowe spędziłem noc na usiłowaniu wyjaśnienia faktu, że moi towarzysze z campingu zachowali się w zupełnie inny sposób niż badani w eksperymentach Darleya i Latane. Dlaczego ci obozowicze zachowali się tak odmiennie? Pod jakim względem jedna sytuacja różniła się od drugiej? Na campingu działały co najmniej dwa czynniki, które w sytuacjach omawianych uprzednio albo wcale nie występowały, albo występowały w bardzo małym stopniu. Jeden z tych czynników znajduje swe odbicie w określeniu, którego użyłem w poprzednim akapicie: "moi towarzysze z campingu". Mianowicie, wśród ludzi dzielących te sanie zainteresowania, przyjemności, trudy i warunki jakiegoś określonego środowiska, takiego jak camping, może zrodzić się poczucie "wspólnego losu" czy wspólnoty, silniejsze niż wśród ludzi, którzy są jedynie mieszkańcami tej samej planety, regionu czy miasta. Drugim, nieco podobnym czynnikiem było to, że w sytuacji obozowania nie można było uciec od kontaktów bezpośrednich, "twarzą w twarz": świadkowie morderstwa Genovese mogli odejść od okien, chroniąc się we względnym zaciszu i odosobnieniu swych domostw; ludzie przechodzący Piątą Aleją mogli minąć kobietę leżącą na chodniku i pójść dalej, znikając z jej otoczenia; badani w eksperymentach Darleya i Latane nie kontaktowali się bezpośrednio z ofiarą i wiedzieli, że w bardzo krótkim czasie znajdą się w innym miejscu. Na campingu zdarzenia rozgrywały się w środowisku stosunkowo ograniczonym; znajdujący się tam ludzie musieliby następnego ranka stanąć wobec faktów, do których dopuściliby tego wieczora. Wydaje się, że w takich okolicznościach ludzie są bardziej skłonni przyjmować odpowiedzialność za innych ludzi. Oczywiście, są to jedynie przypuszczenia. Zachowanie się turystów na campingu w Yosemite, choć prowokuje do wysuwania hipotez, nie pozwala na wyciągnięcie konkluzji, ponieważ nie było częścią kontrolowanego eksperymentu. Jedna z głównych trudności, jakie nastręczają dane obserwacyjne tego rodzaju, polega na tym, że obserwator nie wie, kim są ludzie obserwowani w danej sytuacji. Tak więc zauważone między ludźmi różnice zawsze nasuwają się jako możliwe wyjaśnienie różnic między zachowaniem tych ludzi. Na przykład można by argumentować, że ludzie, którzy wyjeżdżają na camping, są - z natury czy w wyniku swych doświadczeń - lepsi, życzliwsi, bardziej troszczący się o innych i bardziej ludzcy niż mieszkańcy Nowego Jorku. Być może, byli oni w dzieciństwie harcerzami i harcerkami - stąd ich zamiłowanie do życia obozowego - i właśnie w harcerstwie nauczono ich pomagać innym ludziom. Jednym z powodów przeprowadzania eksperymentów jest możność uniknięcia tego rodzaju niepewności. Istotnie, pewien eksperyment przyniósł niedawno wyniki, które potwierdzają moje przypuszczenia dotyczące zdarzenia na campingu. Był to eksperyment przeprowadzony przez Irvinga Piliavina i jego współpracowników (22Ď) w jednym z wagonów nowojorskiego metra. W eksperymencie tym pomocnik eksperymentatorów, zachwiawszy się, przewracał się na podłogę w obecności osób znajdujących się w wagonie. "Ofiara" leżała rozciągnięta na podłodze wagonu, z oczyma utkwionymi w sufit. Scenę tę powtórzono 103 razy w różnych warunkach