Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jak jednak pogodzić przeświadczenie o prymacie jednostkowości z uznaniem istnienia wszechmocnego Boga, a więc ponadjednostkowej prawdy, powszechnej normy i obiektywnego obowiązku? Logika proponuje trzy i tylko trzy możliwości rozwiązania owego dylematu. Każda z nich realizuje się w kulturze i w pewnym sensie próbuje zdać egzamin. Pierwsza możliwość oznacza zakwestionowanie i odrzucenie Boga w imię jednostkowości, czyli opcję, która do swojej klarownej postaci doszła do głosu w anarchizmie Maxa Stirnera i znalazła teoretyczny wyraz w jego dziełku "Jedyny i jego własność", manifeście triumfującego egoizmu. Druga możliwość to eliminacja jednostkowości z jednoczesnym pozostawieniem Boga, a więc program realizowany w różnych nurtach mistyki, gdzie wymaga się bezwzględnej anihilacji "ja", tak by człowiek, wyzbywszy się siebie, mógł wreszcie powrócić do praźródła i zjednoczyć się ze Stwórcą, rozpływając się w Nim niczym kropla wody w bezmiernej toni oceanu. Trzecia możliwość to zakwestionowanie zarówno jednostkowości, jak i Boga, a więc radykalny nihilizm, do którego prowadzi rozpowszechniony w Europie połowy XIX stulecia religijny, moralny i społeczny indyferentyzm, pustoszący i znieprawiający ludzkie dusze. Takie możliwości prezentuje logika. Żadnej z nich nie sposób zaakceptować. Cóż więc czynić? Poszukać innej drogi. Odsunąć czy "zawiesić" logikę - i wybrać wiarę. Wiarę, która przekracza rozum, unieważnia logikę, bo "rodzi się z absurdu". Powrócić na szlak wytyczony jeszcze przez świętego Pawła, który wiarę przeciwstawił rozumowi: wiarę wybrał, a rozum odrzucił. Opowiedzieć się za "szaleństwem krzyża bez mądrości i znaków" (Pascal) oraz powtarzać sobie: "Wierzę i wierzyłem, że to się wydarzyło, mimo że dla rozumu jest to głupotą, a dla serca zgorszeniem" (chodzi tu o paradoks znajdujący się u samych podstaw chrześcijaństwa - o paradoks Chrystusa, Boga stającego się w czasie, Boga będącego zarazem człowiekiem). "Istnieje taki pogląd na świat - pisał Kierkegaard - który uznaje wyższość paradoksu nad każdym systemem", a więc wszelką filozofią. Reprezentuje go wiara. Ona zaś, ze swej strony, "nie może być dowiedziona, uzasadniona i zrozumiana". Nie sposób jej opisać, można ją tylko przeżywać. Wszelkie próby racjonalizacji wiary, a więc cała teologia, są pozbawione sensu i skazane na klęskę. Oficjalne chrześcijaństwo, przyjąwszy defensywną postawę, postanowiło - w poczuciu zagrożenia - bronić religii za pomocą rozumowych argumentów, mnożąc rozliczne "dowody". Czy jednak takie argumenty nie niweczą aby samej wiary? Przecież "jeśli Boga mogę ująć obiektywnie, nie wierzę; ale właśnie dlatego, że nie mogę go ująć obiektywnie - muszę wierzyć". Tam, gdzie jest miejsce dla rozumu, nie ma miejsca dla wiary, tam zaś, gdzie ona się pojawia, rozum musi ustąpić. Miał rację Pascal, kiedy twierdził, iż w kwestiach wiary "nie ma nic równie zgodnego z rozumem, jak zaparcie się rozumu". Wiara - dlatego właśnie, że jest wiarą - nie ma nic wspólnego z działaniem intelektu. Nie jesteśmy w stanie jej wytłumaczyć i uzasadnić, nie możemy nawet adekwatnie jej opisać przy pomocy pojęć. Próbujemy przekazywać ją za pośrednictwem znaków, tylko że każdy człowiek przyjmuje i rozumie owe znaki na swój sposób oraz na własną odpowiedzialność. Albowiem pomiędzy znakiem a tym, co on oznacza, rozciąga się niemal nieskończona przestrzeń, której nie jesteśmy w stanie całkowicie wypełnić. Zawieszając logikę, wybieramy wiarę. W akcie wiary indywiduum ujmuje siebie i zarazem poza siebie wykracza, nawiązując komunię z Bogiem. Wtedy zaś skazane jest na milczenie, ponieważ język nie jest w stanie wyrazić przeżywanych treści. Spójrzmy choćby na przypadek Abrahama, któremu Bóg nakazał złożyć jedynego syna w ofierze. Oto patriarcha znalazł się w sytuacji podwójnego poruszenia, konfliktu wartości. Obligowała go ustanowiona przez Stwórcę norma ogólna: "nie zabijaj", ale był także winien posłuszeństwo Bogu - a więc i Boskiemu nakazowi, by syna pozbawić życia, składając go w ofierze. W tym konkretnym przypadku każdy wybór Abrahama musiał okazać się etycznie naganny: cokolwiek by wybrał i uczynił, byłoby poddane moralnemu osądowi i spotkałoby się z potępieniem. Abraham tedy - zgadzając się na ofiarowanie Izaaka - usiłował dokonać nieskończonego wprost wysiłku rezygnacji z rodzicielskich uczuć i zarazem podjąć się nieskończonego wysiłku wiary, aby w rezultacie przeniknąć sens własnego czynu oraz odzyskać to, czego się wyrzekł. Tego jednakże - aktu wiary, prawdziwych motywów postępowania - nikomu nie był w stanie wyjawić. Dlatego też milczał. Kiedy wychodził z domu, nie odpowiadał na pytania żony, a gdy kroczył gościńcem i wstępował na ofiarną górę Moria, nie reagował na słowa syna. "Abraham milczy, ale przecież nie może mówić, na tym polega jego udręka i niepokój. Jeżeli bowiem mówiąc nie mogę dać się zrozumieć, to milczę, chociażbym gadał od rana do wieczora. Tak jest w przypadku Abrahama. Może powiedzieć wszystko oprócz jednej rzeczy, a skoro nie może tego powiedzieć tak, aby inni go zrozumieli, nie mówi nic". Podobnie jak Abraham, każdy człowiek w najważniejszych sprawach własnego losu skazany jest na milczenie i tak naprawdę nie mówi nic, choćby nieustannie gadał i posługiwał się wszystkimi językami świata