They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

- Widocznie tak trzeba. Ma swoje powody. Ledwo się zdrzemnęli, Bąk zbudził. Darł łapami listo wie dachu i szczekał na alarm - a nigdy na próżno nie wzywał, byle czego się nie przerażał. Szło widać coś, z czym się jeszcze nie zetknął, groźne i niepojęte. Wiktor wstał. Noc była ślepa. Z dołu dochodziły lekkie szmery. Po paru krokach natknął się na wodę. Gdzieś w górach deszcz musiał padać przez dłuższy czas albo chmura się oberwała. Tutaj mżyło jak przedtem i rze 404 czułka od takiego kapuśniaczka nie wylałaby raptem aż pod ich kępę. Aszyche, która wyszła z szałasu w inną stronę, zawołała: - Wei-tou, tu wszędzie woda! Czyżby powódź przerwała szyjkę zakola? Sprawdził. Wokoło była woda. Ich kępka stała się wysepką. Mlaskające szmeranie dochodziło teraz zewsząd. Niekiedy słychać było cichy plusk. Podmyta grudka osuwała się w nurty topniejąc. Topniała ziemia pod nimi. Niewielki skrawek - na jak długo starczy? Po omacku brodu nie znaleźć. Oby starczyło do świtu... Powbijali kołki, po jednym co krok. Wypadło siedem. Czuwali, macając w pewnych odstępach czasu - do którego już sięga? Posępny świt odsłaniał z wolna niebo i wodę o tych samych odcieniach świeżego pęcherza. Deszczyk ledwo-ledwo siąpił, ale przybór nie ustawał. Sterczały już tylko trzy kołki. Dalej było jedno wielkie rozlewisko obrzeżone kosmato lasem, z którego wyszli wczoraj, rozlewisko, zwężające się w lej wąwozu. Tam perkotało jak w garnku. - Czy dobrze pływasz? - Tak sobie. Cłicesz przedostać się z powrotem do zasieki? - Nie, pod prąd nie damy rady. Zresztą chodzi o broń i amunicję. - Właśnie, jak z bronią i amunicją? Wiktor skinął w stronę wąwozu - „tylko tamtędy.” I po chwili namysłu:’ - Ile mamy rzemieni? Policzyli dokładnie: trzy od strzelby, automatu i inauzera, jeden od torby myśliwskiej, dwa paski od spodni i jeszcze troki... Razem - sześć rzemieni i osiem troczków. 405 - Powinno starczyć. Zaczął rąbać brzózki, wśród których stał ich szałas. Niewysokie były to drzewka, grubości ręki w przegubie. Ociosane wydawały dłużyczki trzy, najwyżej cztery me try każda. Kilkanaście sztuk. Kładł je ciasno, jedna przy drugiej, na ziemi, której wciąż ubywało, i wiązał spiesz nie w tratewkę. Zepchnął w końcu na wodę, skoczył. - No, jeśli mnie wytrzymuje, bądź co bądź dziewięć dziesiąt kilo mniej więcej, to ten nasz ładunek tym bar dziej... Dawaj gałęzie! Na podwyższeniu z gałęzi umocowali pośrodku tra tewki kosz z amunicją i bronią, cały ich majątek, wszy - stkie nadzieje i szansę życiowe. Rozebrawszy się do naga, opatulili swój skarb kurtką brezentową Wiktora i bluzą Aszyche, spodniami z boków ścisnęli, jeszcze listowia z wierzchu dla pewności nakładli, aby nic tam wewnątrz, broń Boże, nie zamokło. Psy bez nich nie chciały same wejść na tratwę. Trze ba je było siłą. - Trzymaj się rzemienia i steruj nogami. Steruj pod tamten brzeg. Nie dajmy się znieść! Popłynęli. Psy i ładunek na tratwie, Wiktor z boku, bliżej czoła, spychając ramieniem na środek rzeki, Aszy che na końcu zamiast drygawki flisackiej. Przeprawiali się w ten sposób na drugą stronę, pewni już lądu - nagle szarpnęło i poniosło. Brzeg był wysoki, gliniasty. Wiktorowi ręka się ośliznęła, nie zdołał zatrzy mać. Tratewka odbiła się i pomknęła kołując w ten perkoczący lej. Wąwóz wciągnął ich jednym haustem, potrzymał chwilę duszącą bryzgami i padem i wyrzucił za siebie daleko, jak sięgał nurt, gdzieś poza wszelki ruch i światło dnia, na stojącą, zgniłą wodę. - Aszyche! - Jestem! Spod wodorostów, w których się uwikłali, wynurzyła się jej głowa. 406 Wiktor wypluł zielsko, wraz ze * swojskim słowem. Aszyche już je znała. - Chulela? - Ty się nie śmiej... Cholera jak nic! Gorzej być nie mogło. Prychając opłynął dokoła. Żadnej kępki do lądowania - same pnie i pnie, jak słupy omszone pod mostem. Poszukał dna. Niegłęboko, jak się zanurzyć po pachy, zaczynała się półciekła maź, pokłady iłu cuchnące, bezdenne, ssawkowe, że tylko nogi podkurczyć i wiać, bo wessie ze wszystkim. A znowuż czy długo można tak się telepać u tratewki, na którą wejść niepodobna, bo nie utrzyma? - Puść rzemień, płyń do mnie! Podsadził Aszyche na pochyłe drzewo, zahamowane w upadku zbyt bujną, splecioną koroną. Siedząc na nim bili się z myślami i robactwem