Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Tak więc Kmita rzeczywiście dba o zabezpieczenie akcji.” Pozostało więc tylko czekać na głównych aktorów naszego dramatu: Baziaka i jego “numery”. “Ciekawe - zastanawiałem się - może podjadą mercedesem Baziaka? Coś ty, Jedynka nie jest taki głupi, żeby zostawiać ślad, używając swego samochodu, zapewne znanego w Morągu. Owszem, gdzieś na trasie może, a nawet na pewno, mają przygotowaną przesiadkę z trefnego, użytego do skoku wozu, do mercedesa, ale żeby ryzykować jego bezpośredni udział w skoku, o tym nic może być mowy!” Obejrzałem się wkoło... Ulicą wolno nadjeżdżał kremowy opel o przyciemnionych, tak ulubionych przez wszelkiej maści przestępców, szybach. Jechał wolno. Jakby wahając się, jakby szukając miejsca do zaparkowania. To nadjeżdżał gang Baziaka! Zbliżała się dwunasta. Zaraz samochód zatrzyma się i wysiądą z niego bandyci. Trójka stojąca pod kantorem mężczyzn poruszyła się leniwie. Ale mnie wydawało się, że widzę, jak napinają się ich mięśnie. Czwórka w polonezie złożyła gazety. Opel jeszcze zwolnił, jakby się przymierzał do wolnego miejsca przy krawężniku za polonezem, ale potem leciutko przyśpieszył i potoczył się ulicą dalej niknąc za pierwszym skrzyżowaniem. Policjanci pod kantorem gestykulowali i sprzeczali się. Załoga poloneza rozglądała się zdumiona. Chcieli wycofać wóz, ale akurat wjazd został zatarasowany przez olbrzymiego pontiaca. Kopnąłem rozrusznik i wrzuciłem jedynkę. Jawa skoczyła do przodu. - Za nimi! - krzyknąłem w głąb poloneza podnosząc szybę kasku. Kierowca policyjnego wozu bezradnie rozłożył ręce. Z tyłu miał nie ustępującego przejazdu pontiaca. Z przodu drzewa uniemożliwiające wyjazd przez trawnik. Nie miałem czasu. Za zakrętem dostrzegłem wóz Baziaka gwałtownie przyśpieszający na wąskich ulicach. Nie znalem trasy, ale byłem pewien, że kierują się w stronę wyjazdu z Morąga na szosę do Małdyt i dalej najprawdopodobniej do Zalewa... Wypadliśmy z miasta. Daleko przede mną był kremowy tył opla. Białego mercedesa nigdzie nie było widać. Ale spokojnie. Pokaże się we właściwym momencie! Na razie miałem kłopot z utrzymywaniem się jawą za oplem. Na szczęście dla mnie bandyci przestrzegali danego sobie słowa i jechali w miarę wolno, aby nie prowokować drogówki. Ale i tak na szybkościomierzu było 140. Nagle zobaczyłem na poboczu znajomą sylwetkę z rowerem. Łukasz! Zahamowałem odruchowo. - Wiedziałem, że będzie pan tędy przejeżdżał - sapnął chłopak. - Pakuj się z tym rowerem na motor. Łukasz posłusznie przełożył rower przez ramię i wskoczył na siodełko. - Gazu! - zawołał, a po chwili krzyknął: - Uwaga! Zobaczyłem, że przez okno opla wypadł jakiś pakunek i zniknął w przydrożnym rowie. - Łukasz! Z motoru! I znajdź mi to, co wyrzucili. Sam nie mam czasu na poszukiwania, opel bowiem przyśpieszył i ja spróbowałem wydusić jeszcze trochę z jawy. Miałem już sto pięćdziesiąt na liczniku, ale opel odjeżdżał mi spokojnie. Przede mną znalazł się traktor z przyczepami załadowanymi deskami. Szykowałem się do wyprzedzenia i wtedy... Wtedy burta jednej z przyczep otworzyła się i deski poleciały na asfalt. Nawet nie miałem co marzyć o hamowaniu! Nadziałbym się na deski jak amen w pacierzu. Ucieczkę w rów utrudniały gęsto rosnące drzewa... I wtedy zobaczyłem drogę ucieczki! Jedna z desek oparła się końcem o szosę, drugim celując w niebo... Wąska to i niebezpieczna trampolina, ale trudno! Dodałem jeszcze gazu i wjechałem na deskę mocno ujmując kierownicę. Gdzieś z boku mignęła przerażona twarz kierowcy traktora. Ścisnąłem kolanami zbiornik paliwa i uniosłem się na siodełku. Jawę i mnie wystrzeliło na jakieś dwa metry w powietrze. Nie wiem, jak długo lecieliśmy. Wreszcie motor przechylił się do tyłu i spadł. Nabrałem powietrza w płuca. Uderzenie tylnego koła o asfalt w jęku szprych i zgrzycie dobitych do końca amortyzatorów wtłoczyło mnie w siodełko, podnóżki uderzyły o stopy. Już i przednie koło opadło na szosę: kierownica wyrywała się z rąk. Ale jakimś cudem opanowałem motor, który z wyciem silnika wyprostował się z głębokiego wychylenia na lewą stronę. Tylko po oplu ani śladu. Całe szczęście, że jechałem bez Łukasza! Przyśpieszyłem ile mocy w silniku. Nic musiałem śpieszyć się: po prawej stronie szosy, elegancko zaparkowany, stał poszukiwany przeze mnie opel. Zsiadłem z motocykla i podszedłem do auta. Wszystko w porządku. Nawet kluczyki w stacyjce. O dranie! Tutaj musieli przesiąść się do mercedesa... Wsiadłem na jawę i odjechałem w samą porę, widać już było bowiem nadjeżdżający polonez policyjny. Chyba musiał mieć rzeczywiście podrasowany silnik, że tak się uwinął! Nie miałem teraz ochoty na pogawędki z policjantami o ich nieudanej akcji. Oni zresztą chyba też. Pojechałem do Zalewa. Do swej kryjówki, która, sądząc po fiasku policyjnej akcji pod kantorem, jeszcze się przyda. Swoją drogą ciekawe, co spłoszyło bandytów. Wątpię, żeby moja skromna osoba. Chyba, że Baziak pamiętał numer rejestracyjny jawy. Ale nie. Mnie minęli spokojnie, szukali miejsca do parkowania. Dopiero, gdy minęli wejście do kantoru... Ale Kmita obiecał użyć do akcji policjantów z Olsztyna, których Baziak nie mógł znać! Zajechałem pod gościnny dom państwa Bieniów. Andrzej wybiegł mi naprzeciw